piątek, 29 czerwca 2012

Lobbujemy

Miałam zaszczyt i przyjemność polobbować w Parlamencie Europejskim, na rzecz pacjentów onkologicznych w Afryce. Chleb z tego siewu będzie pewnie za kilka lat, ale warto było. Projekty pomocowe unii skupiały się na chorobach zakaźnych. Aż do teraz.

Zdjęcie zrobiłam w Yeumbeul, podczas badań kobiet.
W organizację tego wydarzenia zaangażowanych było wiele wspaniałych osób. Wśród spikerów było dwóch lekarzy z Senegalu; niestety mój Ulubiony Doktor nie mógł przylecieć, ale obejrzeliśmy jego prezentację. Ja mówiłam o praktycznych rozwiązaniach przy wdrażaniu projektów przesiewowych.
Słuchając prezentacji dr Sankaranarayanana, a później dr Gaye (który wystąpił tu, w pierwszym poście mojego bloga, jako dr Wysoki Przystojniak), wzruszyłam się...

Małe samolociki niezmiennie wzbudzały we mnie nieufność. Aż do wczoraj. Lot POZ - Kopenhaga w małym gronie okazał się być całkiem znośny. Księżyc rzucał lekką poświatę na chmurkową pierzynkę. Tam, ponad chmurami, było tak spokojnie, pięknie, tak blisko... ideału (?)
Dobrze było.
pozdrawiam z KOP

Pozdrawiam z BRU

środa, 20 czerwca 2012

Rozstania

Mamaaaaaaaa! Czy musisz mnie zostawić?

wtorek, 19 czerwca 2012

Dobry dzień




W moim domu piętrzą się kartony z jednorazowymi wziernikami ginekologicznymi, rekawiczkami do badań, o odczynnikach nie wspomnę. Lubię tą atmosfere przygotowań, leko stresik, czy o niczym nie zapomniałam (a potem satysfakcja, że tylko ja o wszystkim pamietałam, hyhy).

Coś za coś. Odreagować trzeba. Ostatni zachód słońca w biurze. Przycinam bugenvilie, które stawiając opór kaleczą mnie. Róże południa. Spuścisz je z oka na miesiąc, zajmą pół fasady.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Zachwyty




ooo

Wzięło nam się na wspomnienia z wakacji zimowych. Było dość ciepło, jak na zimowisko, ale dało się wytrzymać.
W sumie co za różnica, wakacje zimowe, czy letnie, byle mieć powód do zachwytu. Powyżej zachwycił nas wyjątkowej urody baobab i spokój Pana Osiołka. Mam nadzieję, że kiedyś w życiu zachwyci mnie LODOWIEC. A co.

Lecimy za trzy dni. Wiek dojrzały objawia się zamartwicą o byle duperel, więc mnożę zamartwiacze.

Ale wcześniej rozliczam, wyliczam, zamawiam, czekam, kwituję. Ekipa interwencyjna jedzie poza Dakar na cztery dni badań. Żałuję, że mnie z nimi nie będzie, oj żałuję, byłaby fajna relacja. Właściwie to nie wiem, dlaczego nigdy nie pokazałam, co my właściwie robimy. Nie wiążą mnie już żadne zobowiązania wobec Pewnej Fundacji, a takie fajne rzeczy udaje nam się zorganizować. Można się zachwycić.





sobota, 16 czerwca 2012

Strzeżcie się!

Jak mogło! Wzięło i spleśniało! Ono. To pesto!
w lodówce mej.

Ale byłam czujna!. Przeczytałam i wiedziałam. By uważać!

Chyba wariuję już do reszty ;)

środa, 13 czerwca 2012

piłka i sąsiadka

Slyszałam, że mecz ogladaliście - rzuciła mimochodem sąsiadka.
Kiedy wreszcie coś wygracie? - zapytał mnie sprzedawca w alkoholowym.

Oglądamy, kibicujemy i żałujemy, że nas tam nie ma.
Załapiemy się na półfinały w strefie kibica.
Taką mam nadzieję.
Bo jak nie, to tragedia. Najmłodszy innej opcji nie dopuszcza.

a wracając do sąsiadki - jutro ja ją zagadnę tekstem - słyszałam, że mąż wczoraj próbę pod prądem zrobił.
Mamy nowych sąsiadów. Z Cabo Verde. Ona prowadzi pobliską caboverdyjską przesympatyczną knajpę. On jest muzykiem... Fajni są, ale dzielenie z nimi wspólnej ściany zaczyna być uciażlywe...

piątek, 8 czerwca 2012

Mesjanizm

Nasza narodowa choroba, także na prywatną mikroskalę. Że choroba była po coś, że to nie przypadek, że tak miało być i że odtąd (i od tego) mam teraz MISJĘ.

Rechoczę złośliwie na samą myśl.

Tak. Wiele dobrego urodziło się przez moją chorobę. Cały ten projekt w Yeumbeul, przebadane juz prawie 3000 kobiet, 7 raków inwazyjnych wykrytych, kilkdziesiąt zabiegów krioterapii, konizacji, już sama nie wiem co tam jeszcze. Gdy wiwaty umilkły, mnie wreszcie nawiedziła ta myśl, która dopada wszystkie kobiety z RSM - że można było tego uniknąć! Że mogłam się badać regularnie, leczyć i żyć swoim nomalnym życiem. Bez wybuchów gorąca, zmian nastrojów, bezsennych nocy i tej... PUSTKI.

Tak proszę państwa. To nie mesjanizm. To przypadek. Zły przypadek.

czwartek, 7 czerwca 2012

pieprzone...

Nie wiem jak, kiedy, jak to się stało, że zgubiłam umiejętność celebracji chwili. Tu i teraz zaczęło być bolesne, skażone smutkami z przeszłości i obawami o przyszłośc, uwierające, jak niewygodna kanapa, na której się siedzi bo nie ma sie innej. A przecież to co minęło, nie istnieje już, to co przed nami, jest niewiadomą, jaki jest więc sens w rozpamiętywaniu porażek i przewidywaniu klęsk?

Duszno w głowie, w sercu, nawet żyły ściśniete. Miejsca zbyt mało w środku i na zewnątrz, biadoliłam w duchu, człapiąc po centrum Dakaru krok za krokiem, by nie z przyjemnością, ale dla zasady zaliczyć kilka wystaw Biennale Dak'Art. I trafiłam na to

http://lemagazine.jeudepaume.org/blogs/shelleyrice/2012/05/21/dakart-needs-a-new-face-by-rob-peree/
olśniło mnie. Nie tylko ja tak mam. Innym też duszno

Pieprzone, katolicko-socjalistyczne wychowanie.