poniedziałek, 19 listopada 2012

Podnieta

Z plikiem wielgaśnych kopert, opisem dolegliwości, listem polecającym od dra Kocura (z którym nomen omen mimo współpracy drę koty niemiłosiernie) dotarłam do profesora neurologa N. Wyczekałam się w kolejce prawie dwie godziny, mrucząc przy tym wlace nie ze zniecierpliwienia, wręcz przeciwnie, z zadowolenia, że skoro podczas tych dwóch godzin przyjął tylko 6 pacjentów, to tylko dobrze o nim świadczy.

Po wywiadzie, badaniu, oglądaniu zdjęć i płytek (bardzo ładne ma pani te panewki biodrowe), zaproponował steryd. Złoty strzał w kręgosłup. Mam do namysłu jeszcze 3 dni. Tak, nie, nie tak?

Wiedział jak mnie podejść. - Przestrzeń między kręgami jest zmniejszona, ale nie na tyle, by po złotym strzale i po odczekaniu kilku miesięcy, nie mogła pani wrócić do biegania - uśmiechnął się na odchodne. - A jeśli chodzi o ból w biodrach, dla mnie ciągle efekt uboczny po naświetlaniu kobaltem. Proszę nie rezygnować z umiarkowanej aktywności fizycznej, ale o maratonie przez najlbiższe kilka lat nawet nie marzyć.
I tak chodzę podnieciona jak głupia... Strzelić se czy nie?


Co jest osobistą miarę sukcesu lekarza - zadowolenie pacjenta, czy jego dobro?

poniedziałek, 5 listopada 2012

o pomoc

Tatuś dziecięcia już pełnoletniego stwierdził, że dziecię owo stanowi dla jego budżetu rodzinnego zbyt duże obciążenie.

I postanowił:
1. nie płacić alimentów, do czasu aż dziecko udowodni, że studiuje. Dziecko studiuje w Wiedniu, legitymacja to świstek papieru ze zdjęciem i pieczątką, tatuś uznał dokument za mało wiarygodny.

2. w przypadku gdy już nie da mu się dłużej wiarygodności austriackiej legitymacji zaprzeczać, oświadczył, że płacić będzie tylko to, co zostało zasądzone .... 16 lat temu, czyli jakieś 180 zeta (mieliśmy dżentelmeńską umowę, że 500).

Wszelkie rady i sugeste co począć, jak uwiarygodnić, jak przemówić, proszę kierować pod mój haris.ania@gmail.com

Z góry dziękuję

niedziela, 4 listopada 2012

Boli

jak licho.

A stało się to tak.
Jechałam w piątek na spotkanie. Ostatnia nawrotka na mini-rondzie i ... czuję, że coś klapie. No to warning włączyłam i dokulałam się do pierwszego zjazdu. Tylna prawa opona, jak po ataku lwa. Cóżem Ci zawiniła, zołzo jedna?! Najpierw księżycem po oczach, wczoraj oponą...

Ale nic to. Przewidziałam, ubrałam się na spotkanie niestosownie, za to bardzo odpowiednio do wymiany koła, w bojówki. Rach, ciach, śruby poluzowane, lewarek, śruby do końca, koło, wyjmuję zapasowe i .... no tak, dzisiaj leżę i kwiczę z bólu.

Ostatecznie robotę dokończył znajomy. Po kie lichi sama się za to zabierałam? Co znowu chciałam sobie i innym udowodnić?