środa, 1 września 2010

Relacji z wakacji cd

Wakacje, mimo calej swej wakacyjnej cudownosci, byly dosc monotonne : dzieciaki krazyly miedzy basenem, morzem i stolem, ja krazylam dodatkowo miedzy kuchnia a rozdziawionymi paszczami dzieciorow, ktore bez wzgledu na ilosc pochlonietego zarla co dwie godziny wolaly – jestem glodny/a!


W kuchni natykalam sie czesto na zyrantke hotelu – N, urocza Francuzke pochodaca z Algierii, pochylajaca sie ciagle nad mikserem. Opowiedziala mi swoja historie. Od kilku lat N cierpiala na luszczyce. Leczyla sie we Francji masciami, sterydami i czym tam trzeba. Nie pomagalo, bylo coraz gorzej. Rozczarowana zachodnia medycyna zdecydowala sie zaniechac kuracji i przyleciala do Senegalu. Leczy sie tutaj tradycyjnymi masciami na bazie masla karite (maslosza) u jakiegos miejscowego znachora. Znachorstwo jest w Senegalu eufemistycznie nazywane „medycyna tradycyjna” i ogolnie wiele krzywdy ludziom robi. Ale w przypadku N dziala!!! Dziewczyna odwrocila sie plecami do swiata zachodniego, zmienila nawyki zywieniowe, smaruje sie tymi paskudztwami, moczy w oceanie, medytuje, nie wiem co tam jeszcze robi, ale domyslam sie, ze znachor na niej swoje czarodziejskie praktyki odprawia. Wszystkie strupy jej sie pogoily.

Zagladam N przez ramie, co ona tam pichci w kuchni. Robi sobie najzwyklejsze smoothie na bazie mango, papai, rodzynek, bananow, migdalow, cytryny zielonej, bazylii i miety. Zywila sie tym przez piec dni celem oczyszczenia i odchudzenia – bidna po sterydach bardzo sie zaokraglila. Jej koktajle byly pyszne i ... slodkie. Za slodkie by mogla schudnac. Widzac jednak jej wielki entuzjazm i efekty w postaci aksamitnej skory koloru kawy z mlekiem, postanowilam nie uswiadamiac jej co do wysokosci indeksu glikemicznego jej zarelka, podnoszonego jeszcze starannym rozdrabnianiem.

A cele mialysmy dokladnie przeciwstawne – ona schudnac, ja przytyc. Pilysmy wiec razem pysznotki, potem ja jadlam moj normalny posilek poprawiany za kazdym razem dorodnym mango. Sezon mangowy sie konczy, trzeba sie najesc na zapas. Czulam sie doprawdy bardzo dobrze odzywiona, tym bardziej, ze jelitka nie protestowaly wcale. Po posilku N medytowala na siedzaco lub lezaco, a mnie znow nosilo; plywalam, lazilam, biegalam. N nie schudla, ja nie przytylam.

Po powrocie zdziwilo mnie, jak szybko moj organizm przyzwyczail sie do zwiekszonej dawki cukru i domaga sie go teraz. Zeby uniknac grzesznego polaczenia maki i cukru, moje zwiekszone potrzeby zaspokajam (hle hle) ... daktylami. Wszak podczas Ramadanu, w zadnym domu nie moze go zabrknac. Ale o tym, nastepnym razem.

Aha, a N jak tylko wraca do Francji, zaraz jej sie choroba odnawia. Nasmiewam sie wiec z niej, ze jest skazana na Senegal.

2 komentarze:

  1. Może jej pomaga wolne od alergenów morskie powietrze. I dieta napewno! Mango proszę! nawet wirtualne powoduje u mnie ślinotok. Papaya też :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie tak. Ale swoja droga fajnie jest sie posmiac, ze N Francuzka ma alergie na Francje :D

    OdpowiedzUsuń