W srode na do widzenia dr Kocur powiedzial - to prosze zrobic analizy i zapraszam do mnie z wynikami.
Wyposazona w skierowania na badania, w czwartek z samego rana ruszylam na rezonans i badanie krwi i siku. Dwadziesciapiec minut bez ruchu pod czyms przypominajacym kolo mlynskie nie nalezalo do najprzyjemniejszych. Od trzech tygodni trudno mi bylo wytrzymac w lezeniu na plecach bez coraz silniejszych srodkow przeciwbolowych - raczysko zaczynalo wchodzic w faze zarcia. Ale dalam rade. Maz zajal sie papierologia i przepadl na dlugie godziny pertraktujac z ubezpieczycielem. W piatek odbior opisu rezonansu - gleboki wdech, kolezanka pigula sciska mnie za reke, i - stopien zaawansowania IB, guz ponizej 4 cm, nie zdazyl jeszcze zrec innych narzadow. Niezle. Nawet bardzo dobrze, biorac pod uwage, ze symptomy mialam jak w stadium III.
No to siadamy i dzwonimy do kliniki Kocura. A tam surprise!!! Sekretarka informuje nas niefrasobliwym tonem, ze doktor dzisiaj leci do USA na kongres, ale juz ZA DWA TYGODNIE wroci. No to poprosze z zastepca, innym lekarzem. Nie ma innego, prosze przyjechac za dwa tygodnie. Znow siadlam i znow zaplakalam. I tym razem maz ze mna. Zimnej krwi nie stracila koleanka pigula. Chwycila telefon, zadzwonila do kliniki Kocura i mowi - dzien dobry, dzonie z kliniki X, chcemy zaprosic dr Kocura na konsultacje. - Dr raczej nie bedzie mogl do Panstwa dzisiaj przyjechac, bo wylatuje w nocy a ma jeszcze nagly przypadek i musi operowac u siebie w klinice - sekretarce sie wymsknelo. To byla informacja, na ktora nasza przebiegla pigula tylko czyhala - biegiem do kliniki i warowac pod jego drzwiami - powiedziala.
Po drodze wszystko sobie przemyslalam i wyciagnelam wniosek, ze jednak polece sie leczyc do Polski, ale zanim to nastapi, to ich wszystkich tak ochrzanie, ze im sie francuski ze slowianskim akcentem bedzie do konca zycia w horrorach snil. Zaczelam od sekretarki. Ze jest niekompetentna, ze nieprofesjonalna, ze nie szanuje pacjentow, ze jak mogla nam tego nie powiedziec. I ze wiem, ze dr jeszcze nie wylecial, ze zaraz przyjedzie i ze ja sie spod jego gabinetu nie rusze. Oniemiala.
Dr przyjechal. Uprzedzony o calej sytuacji. Z wymuszonym usmiechem bierze mnie za reke, protekcjonalnie cedzac przez zeby - Madam Haris, widze, ze sie pani zdenerwowala - i prowadzi do gabinetu. W gabinecie siadamy na przeciw siebie. Jestem niska, on wysoki, ale jakos tak nieprzemyslanie postawili wysokie krzeslo po stronie pacjenta. 1:0 dla mnie. Maz widzac, ze mam zamiar dalej pyskowac przejmuje inicjatywe i mowi - no bo juz mamy wszystkie wyniki i list gwarancyjny ubezpieczyciela - mowi. - W dwa dni? To nadzwyczaj szybko - dr na to. 2:0 dla nas. Przeglada dokumenty i przemawia - Madam, w tym kraju jest bardzo duzo niepowaznych ludzi, ja do nich nie naleze i zapewniam, ze w tym stadium mogla pani spokojnie poczekac dwa tygodnie na moj przyjazd - no tutaj to pogral niezle. - Ale ja tego nie wiem i do pana powrotu mozemy zejsc na zawal - podnosze histerycznie glos i psuje tym samym mediatorskie wysilki mojego meza. Prawie slysze, jak dr zgrzyta zebami; a co mi tam, nie mam nic do stracenia i dalej ciagne - Ja nie wiem, kto w tym kraju powazny jest, a kto nie. Ale obiecal mi pan, ze zaczne leczenie w przyszlym tygodniu, co w zwiazku z pana wyjazdem okazuje sie niemozliwe - prowokacyjnie patrze mu w oczy. I tak sie chwile mierzymy. stajemy w rozkroku, odmierzamy kroki, jeden, dwa, trzy, no, kto pierwszy chwyci za spluwe? Chla chla, tu mnie troche ponioslo.
Mierzymy sie wzrokiem. - Powiedzialem, jak tylko przyniesie Pani wyniki - uscisla, ale ja juz wiem, ze wygralam. Dr chwyta za telefon, umawia mnie na pierwszy wlew na wtorek i pierwsze naswietlanie. Oddycham spokojniej. Teraz czas na uspokajajace gesty. -Alez z niej diablica, zawsze taka jest? - pyta mojego meza. - Moze i jestem okropna, ale za to skuteczna - odpalam.
To bylo nasze pierwsze i ostatnie starcie. Dalej bylam juz bardzo grzeczna i zdyscyplinowana pacjentka. Zawsze uprzejma i usmiechnieta. Doktor okazal sie sympatycznym facetem, chociaz protekcjonalizmu nie pozbyl sie nigdy. Ale najwazniejsze, znal sie na swojej robocie.
End.
Ciagu dalszego nie bedzie, leczenia nie warto opisywac.
Aniu, to się doktor nie pomylił bo zawalczyłaś jak lwica i jesteś w szczęśliwym momencie, kiedy możesz sobie porobić takie rozrachunki z choroba i ruszyć (koniecznie biegiem) dalej!
OdpowiedzUsuńCzasem jest ciężko, co wiemy, ale to, że się zetknie czlowiek z sk....em, nie musi się chyba za nami ciągnąć w nieskończoność?
Czekam na wpisy o Senegalu bez raka. Buzi :)
Ile pomyślnych splotów okoliczności sprawiło, że trafiłaś w dobrym czasie w dobre ręce. No i, powtarzam to nieustannie, dzielna z Ciebie kobieta :)
OdpowiedzUsuńPolu: swieta racja, pomysle o czyms ekstra dla Ciebie
OdpowiedzUsuńHanko: dlatego od roku powtarzam - nie ma przypadkow w zyciu