niedziela, 24 października 2010

od diagnozy do leczenia c.d.

W srode na do widzenia dr Kocur powiedzial - to prosze zrobic analizy i zapraszam do mnie z wynikami.

Wyposazona w skierowania na badania, w czwartek z samego rana ruszylam na rezonans i badanie krwi i siku. Dwadziesciapiec minut bez ruchu pod czyms przypominajacym kolo mlynskie nie nalezalo do najprzyjemniejszych. Od trzech tygodni trudno mi bylo wytrzymac w lezeniu na plecach bez coraz silniejszych srodkow przeciwbolowych - raczysko zaczynalo wchodzic w faze zarcia. Ale dalam rade. Maz zajal sie papierologia i przepadl na dlugie godziny pertraktujac z ubezpieczycielem. W piatek odbior opisu rezonansu - gleboki wdech, kolezanka pigula sciska mnie za reke, i - stopien zaawansowania IB, guz ponizej 4 cm, nie zdazyl jeszcze zrec innych narzadow. Niezle. Nawet bardzo dobrze, biorac pod uwage, ze symptomy mialam jak w stadium III.

No to siadamy i dzwonimy do kliniki Kocura. A tam surprise!!! Sekretarka informuje nas niefrasobliwym tonem, ze doktor dzisiaj leci do USA na kongres, ale juz ZA DWA TYGODNIE wroci. No to poprosze z zastepca, innym lekarzem. Nie ma innego, prosze przyjechac za dwa tygodnie. Znow siadlam i znow zaplakalam. I tym razem maz ze mna. Zimnej krwi nie stracila koleanka pigula. Chwycila telefon, zadzwonila do kliniki Kocura i mowi - dzien dobry, dzonie z kliniki X, chcemy zaprosic dr Kocura na konsultacje. - Dr raczej nie bedzie mogl do Panstwa dzisiaj przyjechac, bo wylatuje w nocy a ma jeszcze nagly przypadek i musi operowac u siebie w klinice - sekretarce sie wymsknelo. To byla informacja, na ktora nasza przebiegla pigula tylko czyhala - biegiem do kliniki i warowac pod jego drzwiami - powiedziala.

Po drodze wszystko sobie przemyslalam i wyciagnelam wniosek, ze jednak polece sie leczyc do Polski, ale zanim to nastapi, to ich wszystkich tak ochrzanie, ze im sie francuski ze slowianskim akcentem bedzie do konca zycia w horrorach snil. Zaczelam od sekretarki. Ze jest niekompetentna, ze nieprofesjonalna, ze nie szanuje pacjentow, ze jak mogla nam tego nie powiedziec. I ze wiem, ze dr jeszcze nie wylecial, ze zaraz przyjedzie i ze ja sie spod jego gabinetu nie rusze. Oniemiala.

Dr przyjechal. Uprzedzony o calej sytuacji. Z wymuszonym usmiechem bierze mnie za reke, protekcjonalnie  cedzac przez zeby - Madam Haris, widze, ze sie pani zdenerwowala - i prowadzi do gabinetu. W gabinecie siadamy na przeciw siebie. Jestem niska, on wysoki, ale jakos tak nieprzemyslanie postawili wysokie krzeslo po stronie pacjenta. 1:0 dla mnie. Maz widzac, ze mam zamiar dalej pyskowac przejmuje inicjatywe i mowi - no bo juz mamy wszystkie wyniki i list gwarancyjny ubezpieczyciela - mowi. - W dwa dni? To nadzwyczaj szybko - dr na to. 2:0 dla nas. Przeglada dokumenty i przemawia - Madam, w tym kraju jest bardzo duzo niepowaznych ludzi, ja do nich nie naleze i zapewniam, ze w tym stadium mogla pani spokojnie poczekac dwa tygodnie na moj przyjazd - no tutaj to pogral niezle. - Ale ja tego nie wiem i do pana powrotu mozemy zejsc na zawal - podnosze histerycznie glos i psuje tym samym mediatorskie wysilki mojego meza. Prawie slysze, jak dr zgrzyta zebami; a co mi tam, nie mam nic do stracenia i dalej ciagne - Ja nie wiem, kto w tym kraju powazny jest, a kto nie. Ale obiecal mi pan, ze zaczne leczenie w przyszlym tygodniu, co w zwiazku z pana wyjazdem okazuje sie niemozliwe - prowokacyjnie patrze mu w oczy. I tak sie chwile mierzymy. stajemy w rozkroku, odmierzamy kroki, jeden, dwa, trzy, no, kto pierwszy chwyci za spluwe? Chla chla, tu mnie troche ponioslo.

Mierzymy sie wzrokiem. - Powiedzialem, jak tylko przyniesie Pani wyniki - uscisla, ale ja juz wiem, ze wygralam. Dr chwyta za telefon, umawia mnie na pierwszy wlew na wtorek i pierwsze naswietlanie. Oddycham spokojniej. Teraz czas na uspokajajace gesty. -Alez z niej diablica, zawsze taka jest? - pyta mojego meza. - Moze i jestem okropna, ale za to skuteczna - odpalam.

To bylo nasze pierwsze i ostatnie starcie. Dalej bylam juz bardzo grzeczna i zdyscyplinowana pacjentka. Zawsze uprzejma i usmiechnieta. Doktor okazal sie sympatycznym facetem, chociaz protekcjonalizmu nie pozbyl sie nigdy. Ale najwazniejsze, znal sie na swojej robocie.
End.

Ciagu dalszego nie bedzie, leczenia nie warto opisywac.

3 komentarze:

  1. Aniu, to się doktor nie pomylił bo zawalczyłaś jak lwica i jesteś w szczęśliwym momencie, kiedy możesz sobie porobić takie rozrachunki z choroba i ruszyć (koniecznie biegiem) dalej!
    Czasem jest ciężko, co wiemy, ale to, że się zetknie czlowiek z sk....em, nie musi się chyba za nami ciągnąć w nieskończoność?
    Czekam na wpisy o Senegalu bez raka. Buzi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ile pomyślnych splotów okoliczności sprawiło, że trafiłaś w dobrym czasie w dobre ręce. No i, powtarzam to nieustannie, dzielna z Ciebie kobieta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polu: swieta racja, pomysle o czyms ekstra dla Ciebie
    Hanko: dlatego od roku powtarzam - nie ma przypadkow w zyciu

    OdpowiedzUsuń