Baran podobno był piękny. Biały, łagodny i śliczniutki. Zdjęcia są na komórce, ale skoro kabelka nie mamy, to chętni muszą przylecieć by zerknąć.
A piszę podobno, bo go nie widziałam. Pogięło mnie, spędziłam uroczy dzionek w klinice podpięta do kroplóweczki i dostałam zakaz opuszczania łóżka przez dwa dni. Plecy dokuczały mi coraz mocniej, pojechałam więc do kliniki z nadzieją, że skończy się na jakis zastrzykach. Zaparkowałam na parkingu, zgasiłam silnik, otworzylam drzwi, wysiadając wystawiałam jedną nogę i ... drugiej już nie zdołałam.
W sumie dobrze, że to się stało na parkingu kliniki, a nie na przykład marketu, che che che.
Aha, a w ubiegłą sobotę zrobiłam dwa rezonansy. Dolnego kregosłupa wykazał dyskopatie, a ten porakowy w miednicy nic nie wykazał, hurrrra, zresztą wiedziałam, że tak bedzie. Widziałam przez szybkę, że pan technik przygladał się obrazowi na monitorze bardzo intensywnie, więc oczywiście nie mogłam sie pohamować i po badaniu pytam - co, niewiele tam znalazles; ani macicy, ani jajników, ale zapewniam - tranwerstytą nie jestem. Moje durne poczucie humoru wlaczyło się jak zawsze w lekkim stresiku. A że jednak sie zacukałam świadczy fakt, że w przebieralni zostawiłam biustonosz. Koleżanka piguła mi go odda na naszej polonijnej imprezce z okazji Szięta Niepodległości.
Swoją drogą to połamało mnie pewnie też przez to badanie. Dwa rezonansy, jeden po drugim to 2 x 35 minut w wymuszonej pozycji z blacha pod ta bolącą czescia i w zimnym pomieszczeniu. No i już więcej nie będę wysiadac z samochodu jak lale na filmach - najpierw jedna nóżka, potem druga. Pamiętajcie - trzeba na siedzeniu skręcić tułów i nogi i wysiąść przodem.
Tabaski to bardzo rodzinne święto. Mieliśmy je spędzić u mamy męża w Mbour, 80 km od Dakaru. Mama męża wszystko przygotowała na nasz przyjazd, dzieciaki poumawiały się na psoty z kuzynostwem. Zadecydowałam więc, że M jedzie z dziecmi beze mnie. I to była dobra decyzja. Rodzinka swiętowała, a ja spędziłam dwa dni w łóżku z Bournem i z tableteczkami lekko zmieniającymi swiadomość. Fajnie było.
A jutro przylatuje Basiangha. Youpii
to proszę jutro wznieść kilka toastów. Kilka, bo nie można na sktóty załatwić wszystkiego za jednym przechyleniem kelyszka!
OdpowiedzUsuńListę toastów możemy ustalić skypowo, żeby łatwiej było ją modyfikować ;)
Na naukę przełykania nie trzeba Was chyba wysyłać?
:D
Ufff, dobrze, że rezonans nie wykazał nic złego :) Odpoczywaj z proszkami i Bournem!
OdpowiedzUsuńMarciosz - zara jade po nia na lotnisko. nie wiem jak to bedzie z toastami bo my obie tera lekomanki...
OdpowiedzUsuńHanko - ale ja wiedzialam, ze tak bedzie. Juz odpoczelam, "Zdrada Bourne'a" choc nie autorstwa Ludluma tylko jakiegos Lustbadera, moze byc.
Tylko ze szlaban mam na biebanie i nawet na gimnastyke, do czasu, az nie przestanie bolec. Z moim adhd to tragedia. moze pochodze na plywalnie...
Aneczko, dumnam z Ciebie z tym rezonansem ;) i moe to dobrze,e nie widzialaś jednak tego barana... wiem,że to tradycja ale mnie tak ciężko, gdy ginie zwierzę....
OdpowiedzUsuńI pięknie to wszystko opisujesz, czuję się jakbym tam była i to wszystko oglądała swoimi oczami ;)
Dzięki ;)
:*
http://mamczerniaka.blog.pl/