poniedziałek, 25 lipca 2011

Kosmiczne zadowolenie

Zwiekszam dawke treningow w tygodniu z trzech do czterech. Brak konsekwencji w stosunku do przedostatniego wpisu jest tylko pozorny. Bo wiecej treningow oznacza mniejsza ich intensywnosc wysilkowa. Tak mi sie przynajmniej wydaje.

W ubieglym tygodniu krotkie dystanse biegalo mi sie zle. Wybralam sobie trase z dlugim, poltorakilomatrowym podbiegiem i chyba to mnie tak meczylo. W srode po 20 minutach wpadl mi kamyszek do buta, i cale szczescie, mialam przynajmniej wymowke, by sie zatrzymac. W piatek natknelam sie na miszczu - Djibi, maratonczyk, ktory wygrywa wszystkie dlugie biegiw Dakar i okolicy w kategorii powyzej 40 lat. Powspominal maraton w Krakowie - jak swietnie zorganizowany, jakie piekne miasto, a ludzie jacy sympatyczni, tak, tak, z zadnym objawem rasizmu sie nie spotkal. No wiec pogawedzilam sobie z nim tak z trzy minutki i odpoczelam tak gruntownie, ze kolejne pol godziny przebieglam leciutko jak ta baletnica.

Ale to, co sie dzialo w niedziele, to przechodzi ludzkie pojecie. Zeby wybiegac norme tygodniowa nastawilam budzik na 6 rano. Wylaczylam go i przewrocilam sie na drugi bok, z postanowieniem - pobiegam wieczorem. A wieczorem bylo pozegnalne przyjecie u kolezanki. Z winem, szampanem i wszelkimi szykanami. Ale sie zawzielam w sobie - zapakowalam ciuchy biegackie do torby, wypilam zaledwie pol kelyszka szampana (snif), jadlam malo (snif snif) i o 19.30 dalam znak rodzinie - spadamy. Rozdzielilismy sie w centrum, przy lodziarni i pooooognalam - przez ciemny bulwar nadmorski. Troche mialam pietra, maz sie pukal w czolo (niedlugo mu tam sie taki znaczek zrobi), ale przyznaje - czulam fajne podniecenie. Mialam do przebiegniecia 80 minut. Bieglam i bieglam i bieglam, az dobieglam do domu. Niesamowite to bylo, zadyszki nawet nie dostalam.

Na mapce widac moja trase, superasna, chech, a gdyby tak obiec caly Dakar wokol? Pewnie by sie dalo. Tam jest taka petelka, ale ona sie nie liczy, to nabazgralam wczesniej moja 35minutowa trase i sie nie dalo wymazac.

Tak mi bylo fajnie po tym niedzielnym biegu, ze poprosilam trenera o dodatkowy, czwarty trening. No i mam. Za swoje.

2 komentarze:

  1. czyli zwiałaś z imprezy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. tam od razy zwialam. wyszlismy pierwsi. czyli spird... impre. ale warto bylo...

    OdpowiedzUsuń