piątek, 21 maja 2010

Dr Kocur, gardlo i perspektywy wekendowe

Nie mogac sie doczekac wiesci od Dr Kocura, podeszlam go podstepem. Kolezanka zawiozla moje wyniki w kopercie i wreczyla je jego sekretarce. Piec minut pozniej zatelefonowalam do onej sekretarki i wytlumaczylam (udramatyzowalam troszke) w czym rzecz. Obiecala pokazac moje wyniki doktorowi dzisiaj z rana i oddzwonic do mnie.
Poniewaz w godzinach poludniowych bylam w okolicy, weszlam do kliniki. Sekrtarka - o, bonjour Madame Ha, wlasnie mialam do pani dzwonic; doktor powiedzial, ze wyniki sa dobre i nie musi pani przychodzic na wizyte. Podziekowalam ladnie i grzecznie. A w drzwiach jeszcze natknelam sie na samego Dr Kocura. I znow odegralam sztuke - wie pan, bo ja niedlugo lece do kraju, te lotniska, samoloty, skupiska wirusow i bakterii, chore dzieci znajomych... Prosze na siebie uwazac, powiedzial, ale wyniki sa ok. Probowalam jeszcze cos tam przebakiwac, ze kalcemia urosla i co bedzie jesli przekroczy norme - ale nie przekracza - przerwal mi - i bon voyage, do zobaczenia po powrocie.
Ta, teraz jeszcze musze wymyslic podstep na innego doktora, od ktorego zalezy termin kolonoskopii. Normalnie komedia jakas. Ale nie zloszcze sie, malo tego, sama w niej gram...

Przed nami dlugi wekendzik. Bo jak przystalo na kraj, w ktorym 90% ludnosci wyznaje islam, mamy wolne poniedzialkowe swieto katolickie - chyba zielone swiatki ;). To taka mala dygresja w ramach odczarowywania potocznych opinii o muzulmanach i Afryce. Zeby nie marnotrawic wolnych dni, jedziemy do Saint-Louis na festiwal jazzowy (hura). A mnie cos zaczyna gardlo bolec. Tak troszeczke tylko. Albo jakies paskudztwo dopadlo mnie w teatrze, albo za duzo dzisiaj gadalam (o moich slowotokach napisze innym razem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz