środa, 9 marca 2011

Saint Louis

Gdy zaczynam wariować i zamieniać się we wredną sukę lub wręcz przeciwnie - beznadziejnie niekonsekwentną paniusię wobec dzieci i męża, no albo mi metropolia dokuczy, to zostawiam wszystko i wszystkich i jadę do Saint Louis do matki - opoki, matki - Polki, matki - chodzącego wzoru cierpliwości i matczynej wyrozumiałości. Po nauki.
Po spokój.
Po odpoczynek.
I jak tak sobie ze dwa, trzy dni pogęgam z matką - Polką, dobrze mi.
Brakuje nam tu sióstr, matek, kuzynek. Po prostu.

Po sobotnim bieganiu faktycznie nie zdechłam. Jednak skrzywdziłam własne stopy.
Pół roku temu poprosiłam Basiangę o przywiezienie mi skarpetek biegowych. Nieśmiało myślałam o dwóch, no max trzech parach. Basianga przywiozła cztery... pęczki, każdy po 6 par co najmniej. Odnoszę wrażenie, że znaczną część miejsca przeznaczoną w mojej szafie na garderobę zajmują skarpetki do biegania. I co? I nic. Oczywiście na sobotnie bieganie założyłam jakieś stare, zwykłe, niebawełniane skarpety, które dawno powinny wylądować w koszu na śmieci, a nie towarzyszyć mi na pierwszym w życiu, prawdziwym półtoragodzinnym wybieganiu. Porobiły mi się bąble i bolesne otarcia. Buuu.
Dzisiaj, czyli po 4 dniach jest już dobrze, pobiegałam nawet 40 min, ale poniedziałkowy trening musiałam odpuścić.
Ech, nowicjuszka.

2 komentarze:

  1. Moja Ś.P prababcia leczyła wszystko pieprzówką: stopa boli to nasmarować, kaszl, to w gardziel lać,impotencja-w gardziel lać,nadmiar chuci-w gardziel lać do nieprzytomności,tylko mi na zatoki kazała wąchać :(. Jakby co to mam jeszcze zapasik piprzóweczki. Luja Cię nie zeżarł? pokaż jakieś fotkasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. ten wyjazd faktycznie uczynił prawdziwe cuda, kwitniesz, kontrola via skype to potwierdziła.
    zaliczaj takie wyjazdy częęeęeściejjj

    OdpowiedzUsuń