niedziela, 11 grudnia 2011

Nasi górą

Nadal wieje harmatan. Ocipieć można. Łeb boli od wariującego ciśnienia, oczy od wszechobecnego pyłu, wkurw bez powodu miota mną. W ramach relaksu od rodziny, wybrałam się ze znajomym księdzem za miasto celem zakupu roślinek doniczkowych (właściwie to miałam nadzieję na darmowe "kado", bo znamy szefową sklepu; nie zawiedliśmy się, nie ma to, jak mieć dobrze ustawionych przyjaciół, heh).

Już mieliśmy skręcić, gdy pojawiło się przed nami takie oto cudo. Jedź, nie skręcaj, rozkazałam, a teraz przyspiesz, wrzasnęłam. Udało się, przyfociłam. Nasi są wszędzie.



6 komentarzy:

  1. A widzisz, ale musiało być ci miło. Czytam Cię i podziwiam i troszke zazdroszczę:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, a ja dzisiaj poczytalam Ciebie. Pisz dalej, jesli blog jest dla Ciebie wentylem, ale poszukaj tez pomocy. W Poznaniu jest Akademia Walki z Rakiem, wiekszaosc babeczek po mastektomii

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, a ja kocham Twoje zdjęcia, tak mi z nimi miło i ciepło... nawet czasem tego wiatru z pyłem Ci zazdroszczę ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Bomba :) W Egipcie widziałam Polonezy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, tak trzymaj.
    Luiko, Ty tez sie trzymaj w tej Warszawie, silaczko
    Haniu, wlasnie, bo nasi sa wszedzie ;)

    OdpowiedzUsuń