poniedziałek, 20 grudnia 2010

Sztuka powstrzymywania się ;)

Syn zwagarował swój sobotni sport. Zamiast grać w kosza wolał zostać w domu czekając, aż mu prąd do kompa podłączą. Ale ja nie zwagarowałam. Wyciągnęłam męża znów na chodzeniobieganie. Trasa obcykana z zamkniętymi oczami, więc zaczęły mnie się czepiać głupie myśli - wiesz, dobrze by nam zrobiła terapia małżeńska. Albo wspólny kurs tańca - oznajmiłam mężowi. Najpierw się obruszył, potem przestraszył - ale przecież nie przechodzimy kryzysu - na koniec chciał się w piersi bić - to powiedz co robię źle albo co Ci nie odpowiada - no właśnie, przecież on kompletnie nie wie o co mi chodzi. Chodzi mi, żeby było lepiej, fajniej, intensywniej. Ale żeby mu całkiem nie psuć soboty temat zamknęłam. Do czasu.

Niedziela zaczęła mi się bardzo wcześnie, przed 6 rano. Smutna okazja kazała mi pojechać do koleżanki, potowarzyszyć jej podczas mszy (koleżanką zakonnicą jest) i podtrzymać trochę na duchu. Zdziwiło mnie, że około 6.30, gdy ciemności spowijają Dakar, naliczyłam siedmiu biegających mężczyzn. Przy czym dwóch o mały włos nie przejechałam, powinni kurcze coś odblaskowego na sobie mieć. Maż mi wytłumaczył, że o tej godzinie nigdy nie jest gorąco i takie bieganie przed świtem jest dość popularne. O, i dowiedziałam się czegoś nowego.

W niedzielę po południu wyciągnęłam całą rodzinę (zgodzili się, bo znów prądu nie było) na bieganiochodzenie (zauważacie tę subtelną różnicę między chodzeniobieganiem a bieganiochodzeniem?) do Parc de Hann, jedyny w Dakarze park, konkretniej park leśny. I olśniło mnie - tam jest idealne podłoże do biegania - ścieżki. Porządna rozgrzewka, wolniutki bieg z przerwami na chodzenie, rozciąganie. Rozmów o pogłębianiu więzi małżeńskich  nie przeprowadzałam, skupiliśmy się tylko na rozśmieszaniu Średniej, która w ciężki wiek weszła, w którym wszystko jest nieciekawe i do d.... Udało nam się przywrócić uśmiech na buzi i radość życia na tyle, by po powrocie zaczęła robić łańcuch ba choinkę. Dzisiaj skończyła. Trzy metry z okładem.

A dzisiaj rano obudziłam się znów o 6. Wsłuchałam się w moje ciało, po wekendowych ekscesach żaden nowy ból się nie pojawił. Poszłam więc na salkę. Pobiegałam 30 minut na bieżni ruchomej, nawet zrobiłam 4 x 90 sekundowe, wolniutkie podbiegi (komputer pokazał 3,5, to pewnie ma znaczyć nachylenie o kącie 35 stopni) i na koniec dwie 90 sekundowe przebieżki. Potem trzy serie na rączki i tak podładowana poszłam na godzinny strech. Teraz wieczorkiem czuję się mile zmęczona. Zobaczymy jutro.

Przyznam się do czegoś. Bardzo ciężko mi było powstrzymać się i nie próbować szybciej biec, a na rozciąganiu mocniej pogłębiać i naciągać. Z żalem patrzyłam, na ćwiczącą obok mnie Amerykankę. przecież to ja zawsze mogłam zrobić głębszy skłon i dalej te ręce położyć, a dzisiaj ja przy niej jak nowicjuszka. Ale dumna jestem, nie dałam się wkręcić własnej głupocie i poprzestałam na poziomie pań pięćdziesięcioletnich. Buuuuuuuuuuu Po zajęciach porozmawiałam o tym trochę z instruktorką. Obiecała puszczać do mnie oko, jak się zapomnę i zacznę znów udawać Schwarcenegera.
A po południu obserwowałam Średnią na zajęciach z baletu. Jakiś czas temu zgadałam się z Marciochą, która bardzo rozciągnięta jest, że ja nie jestem, ale Średnia bardzo. Czemu więc dziecku odmawiać, tym bardziej, ze wytrwałe jest, po krótkim szkoleniu jakie latem dała jej Mbarou ćwiczy codziennie i już szpagat robi. Średnia chodzi na balet od trzech miesięcy i uważam, że każdej dziewczynce, ba, jak pokazuje przykład Marciochy - każdej kobitce by się to przydało. Pierś do przodu, głowa do góry, barki ściągnięte, biodra wypchnięte i ... cały świat do nas należy. Popatrzyłam z przyjemnością na te większe i mniejsze, lżejsze i cięższe. Przynajmniej one nie będą się garbić, chylić, stać jak ciumcie. Nie, żebym jakąś wielką estetką była; o świadomość własnego ciała i zdrowie tu chodzi.

Marciocha spytała mnie, czy obserwując małe sama nie miałam ochoty popląsać. Nie. Od samego patrzenia mnie bolało.

5 komentarzy:

  1. Baletnice wyglądają o wiele wdzięczniej od tego pana ze zdjęcia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak w tytule, powstrzymywanie się jest sztuką. Sztuką, którą warto posiąść. :)

    R

    OdpowiedzUsuń
  3. Hanko, mam nadzieję, że to zdjęcie jest mocno poprawione, że ten pan sobie tego nie zrobił
    Anonimowy, a no jest; umiarkowaniem można to inaczej nazwać

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam powstrzymaj się zanim zbliżysz się do tego pana! Mam nadzieję on nie zaraża? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Polu, tez mam taka nadzieje. A powstrzymywac sie nie musze, w tym akurat przypadku :D

    OdpowiedzUsuń