sobota, 12 listopada 2011

11.11.11







Nadal uparcie nie wierzę w przeznaczenie. Wierzę w zbiegi okoliczności. Ale chyba powinnam zmienić nastawienie, bo życie od pewnego czasu podwaza moją wiarę w niewiarę. Zbyt wiele się wydarzyło w moim życiu przez raka i dla raka i wygląda na to, że wiele się jeszcze wydarzy. Dobrego.


Świętowaliśmy 11.11. Prof postanowił wydać dla grupki Polaków kolację; trochę w podziękowaniu za projekt, trochę z sympatii, mam taką nieśmialą nadzieję. I doczekałam się szampana. Ze wzruszenia ścisnęło mnie w gardle i nie wygłołosiłam mowy, wydusiłam z siebie tylko podziękowanie.

Oprócz szampana był tez baran, lody, dobre wino, tańce. A o północy hymn narodowy!



Konczymy zaraz jeden projekt, tworzymy nowe na 2012.

Impreza odbywała się na dachu, na tarasie. Gapiłam się na uśmiechniętą gębę księżyca (pełnia) i czułam zbliżające się spełnienie. Uczucia tego oewnie nigdy nie doznam, ale samo poczucie, że czai się, że jest niedaleko, było bardzo przyjemne.




3 komentarze:

  1. i tak właśnie powinniśmy świętować ten dzień :)
    budując jedność i pewność że robimy coś po coś

    OdpowiedzUsuń