poniedziałek, 28 czerwca 2010

Humor

Podczas leczenia chciałam koniecznie medytować. Bo zalecają. A skoro nie umiem, to powtarzałam uproszczony różaniec - same zdrowaśki i ojcze nasz, bo dalej też nie umiem. Uspokajało i działało kojąco. A z braku laku liczyłam sobie na palcach.

Gdy się o tym dowiedziały zaprzyjaźnione misjonarki, wspaniałe siostry zakonne, obdarowały mnie na wizycie w szpitalu śliczniutkim różańcem. Różaniec z drzewa różanego, koloru różowego i pachnący różami... Ruszyłam więc wieczorem do dzieła. A że w tym czasie moja normalna temperatura wynosiła około 40 stopni i pot zalewał mi oczy, szło mi ciężko - wycierałam co chwilę twarz, oczy, czoło przekładając przy tym różaniec z ręki do ręki. Wreszcie poddałam się - zapach nie miał nic wspólnego z esencją różaną i zaczął przyprawiać mnie o mdłości.

O 1 w nocy przyszła pielęgniarka zmienić kroplówkę. Zapala światło. I w krzyk. Ja też w krzyk. Skąd tyle krwi???

Taaak, różany różaniec okazał się być tylko różowym, farbka puściła i zabarwiła mi twarz, dekolt i sporą częśc pościeli na piękniusi, krwisty kolorek.

niedziela, 27 czerwca 2010

Pobieglam



Pobieglam i dobieglam.

Na mecie wpadlam w ramiona Poli i Basiangi i nie będę ukrywać - poszlochalam. Na mysl gdzie bylam 10 miesięcy temu, a gdzie jestem teraz. W najsmielszych marzeniach nie myslalam, ze wezme udzial w biegu na 5 km i ze zakoncze go w pol godziny (okolo).

Bede biegać dalej.

Polu, Basiu, dziękuję, że byłyscie tam ze mną. I do zobaczenia za rok w większym gronie. Zdjęcie autorstwa polowej komórki.

sobota, 26 czerwca 2010

Bieg

Biegne. Chyba. Mam numer 1060.
Ale glupio mi troche i mam treme
Tyle ludzi. To jakas gigantyczna impreza (z mojego pkt widzenia).

wtorek, 22 czerwca 2010

Przymiarki do soboty

Oj źle mi się biega, bardzo źle.
Bo ja kompletny amator jestem. Gna mnie jakaś radość do przodu, no lubię po prostu, ale żadnego w tym profesjonalnego treningowania.
No i w Senegalu biegałam po ruchomej bieżni; 3 km asfaltu i ścieżki są zdecydowanie dłuższe. Dziś potruchtałam dwa razy po 20 minut, z trzyminutową przerwą. Pojutrze zrobię tak samo. Może więc dam radę w sobotę.
A jeśli nie?

Chyba czas zabrać się za bieganie z głową.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Czytam...

W Senegalu miałam tylko "Antyraka" i różne internetowe teksty.
Teraz, troche juz po fakcie, hehehe, nadrabiam:
Kamil Durczok "Wygrać życie"
O. Carl Simonton "Jak żyć z rakiem"
Mariusz Wirga "Zwyciężyć chorobę"
"Przekroczyć zwrotnik raka"
Lance Armstrong "Mój powrót do życia"
Lance Armstrong "Liczy się każda sekunda"

I znów myśl, jak wiele moich wyborów i zachowań robionych po omacku, okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ludzkie ciało i umysł są jednak fenomenalne.

???

Dlaczego wszystko odbywa się równocześnie???
W dniu biegu Ogród Nadziei organizuje warsztaty antystresowe.
Chyba się rozdwoję...

niedziela, 20 czerwca 2010

piiiiip

A właśnie że gówno, nic mnie nie złamie.
Jadę do Wawy na to. Wezmę udział w babskim biegu i pobiegnę 5 kilometrów. Przetruchtam pewnie w kompromitującym czasie 40 minut, ale co mi tam. Trzymajcie kciuki.

Pola - kot mojej siostry wpierdzielil bransoletkę. Zniknęła. A wcześniej dwa razy przyłapałam kota na turlaniu jej po całym mieszkaniu, wiec nie mam wątpliwości, to na pewno ten kot. I zrobil to zlośliwie, bo mnie nie lubi. Rok temu nasikał mi do torebki.

Odgrażam się siostrze, że zrobię to samo z jej torebką, jeśli bransoletka się nie znajdzie.

edukacyjnie

Kilka dni temu wzięłam udział w spotkaniu z diabetologiem i zajęciach z jogi. Wszystko to w poznańskim oddziale Akademii Walki z Rakiem. Byłam zachwycona. Wielka szkoda, że nie ma takich miejsc w Senegalu. Byłoby mi, i nie tylko mi, po prostu łatwiej.

Na stronie akademii czytamy:
Nowa sytuacja, jaką niewątpliwie jest choroba nowotworowa, kieruje doświadczonego nią człowieka na zupełnie nową drogę. W dotychczasowej podróży, zwanej życie, osoba chora zaczyna się gubić, błądzi, często ogarnia ją obezwładniający strach przed nieznanym.

Podpisuje się pod tym. Bardzo podoba mi sie formuła spotkań, cele. To bardzo budujące, że coś takiego istnieje.

Celem naszej działalności jest poprawa jakości życia pacjentów dotkniętych chorobą nowotworową poprzez uzyskanie wsparcia od innych chorych a także naukę lepszego radzenia sobie poprzez spotkania w grupach psychoedukacyjnych. Rownież taką pomocą obięte są ich rodziny i bliscy.



Ze zdziwieniem stwierdzam, że wiele moich wyborów robionych podczas leczenia instynktownie, lub na podstawie strzępków informacji, okazuje się trafnych.
To taki mój malutki wniosek po spotkaniu z diabetolożką i joginka.

Polska...

Malo co jest mnie w stanie zlamac.

Nie zlamie mnie choroba, problemy finansowe czy ogolnie szeroko pojete problemy, strata pracy, nawal pracy itd.
Lamia mnie zle emocje ludzi wokol mnie, bezinteresowna zlosc, pani w samochodzie ktora z wykrzywiona ze zlosci twarza cos tam gada pod moim adresem, gdy nie moge sie zdecydowac - przejsc przez ta cholerna ulice czy nie. Prosze pani, ja z buszu jestem, nie mam refleksu miejskich panienek, o co pani chodzi?

Zlamalo mnie. Leze polamana. Oczywiscie nie z powodu paniusi, no moze nie tylko z powodu paniusi.

środa, 16 czerwca 2010

Półrocznica świętowana nad Maltą

Pół roku temu usłyszałam wiadomość – wyniki histopatologiczne już są, nigdzie śladu paskudztwa, kończymy leczenie. Pół roku bardzo ważne w moim życiu. Nauczyłam się w tym czasie wyciszać zle emocje, ale nie tłumić je, nie przyduszać na siłę. Polubiłam się trochę mocniej, pogodziłam ze sobą trochę bardziej. A przez to z całym światem.

W ramach świętowania poszłam pobiegać nad Maltą. Przetruchtałam calutkie okrążenie, to trochę mniej niż 5 kilometrów. W połowie złapał mnie deszcz, zgubiłam się przy kolejce i wybiegłam gdzieś na górce obok zegarów, lecz na samym końcu dostałam gratisowy prozent – piękną, olbrzymią tęczę.

Nie wiedziałam, że biegający czasami się pozdrawiają. Na skinienie Pana biegnącego z przeciwka, zaskoczona odpowiedziałam odruchowo – bonjour. No trudno.

Do zapamiętania:
• Smak poziomek zrywanych samemu z krzaczka
• Tęcza nad Malta
• Chłodne kropelki deszczu na rękach podczas biegu
• Widok Najstarszej pracującej przy komputerze

Polska

Jestem w Polsce od ponad tygodnia. Dużo i dobrze się dzieje. Niestety ciężko się pisze, bo komputer, a dokładniej klawiatura okazała się sprzętem z rodzaju tych intymnych, jak szczoteczka do zębów lub grzebień. Nie pasuje coś pod palcami i tyle. A dyskomfort potęguje fakt, że qwerty, a nie azerty, do czego byłam przyzwyczajona.

Dzieje się dużo i dobrze. Muszę to więc jakoś utrwalić.
• Spotkanie z Pola. Wspaniała, wrażliwa, mądra dziewczyna. Dziękuję Ci Polu za bransoletkę. Noszę i manifestuję.
• Nocna jazda z Lalą na rolkach po Warszawie. Spisała nas policja. Wstydzę się. Ale tylko trochę… Pani policjantka była lekko zmieszana, że poucza dwie stare baby, rocznikami krotko przed i krotko po roku 70, bo ona tak na oko rocznik 85.
• Wizyta o onkogina. Zbadał, podumał i mówi – zdrowa, młoda kobieta (to o mnie). Nie wiedziałam z czego bardziej się cieszyć. Dał jeszcze wizytówkę i powiedział żeby dzwonić w razie czego. Każda z nas wie, że taki gest daje cudowne poczucie bezpieczeństwa.
• Koncert w Poznańskiej Filharmonii. Nie licząc finałów Konkursu Wieniawskiego, których wysłuchiwałam w dzieciństwie, to na pewno najlepszy koncert jakiego wysłuchałam na żywo. Pierwsza część – Polonez koncertujący i Koncert Wieniawskiego, druga – Błękitna Rapsodia. Jeśli zapominacie o tym, to Wam przypomnę, a jeśli nie wiecie, to uświadomię – macie okazję uczestniczyć w Wielkiej Kulturze na codzień. Zazdroszczę i tyle.
• Spotkanie pt. Matura 20 lat później. Radości opisywać nie muszę. Wkurzył mnie tylko kolega, z którym siedziałam w jednej ławce gdzieś tak koło 5 klasy. Patrzy na mnie i mówi – a Ty jak rudawa byłaś, tak jesteś. Pięknie, bo właśnie rano pofarbowałam włosy na naturalny, ciemny blond…

I najważniejsze – spotkanie z moją Najstarszą. Piękna, mądra, trochę zwariowana Najstarsza.

wtorek, 8 czerwca 2010

Lece...

Nie lubie miec chmur pod nogami, ale co zrobic...

niedziela, 6 czerwca 2010

Granice, smutki

Za dwa dni lece do Polski. ciesze sie niepomiernie, ale...
Jak zawsze jakies ale. Zostawiam Srednia i Najmlodszego, no i Slubnego tez. Niestety tak musi byc w tym roku. Zobacze za to Najstarsza, ktora przygotowuje sie do matury w Polsce. Ciesze sie wiec i smuce. Rozdarcie prawdziwie emigranckie.

Ale to nic, w porownaniu z przerazeniem, ktore dusilo mnie po diagnozie, a przed podjeciem decyzji o leczeniu w Senegalu. Mialam juz bilet do Polski, umowiona wizyte u Pani Profesor. I pytanie, czy zobacze jeszcze moje dzieci i meza. I swiadomosc, ze jesli zajdzie nagla koniecznosci ich przylotu do Polski (z powodow smutnych, lub po prostu przedluzajacego sie leczenia)pojawia sie komplikacje - dzieci maja podwojne obywatelstwo, polskie paszporty, lecz maz, jako obywatel 3 swiata potrzebuje wize, by dostac sie legalnie do 1 swiata. A by dostac wize trzeba miec zaproszenie oficjalne (wyrobienie takowoz zabiera kilka tygodni), ktorego zreszta i tak nie moglabym dla niego zrobic, bo nie pracuje i nie mieszkam w Polsce. Oczyma wyobrazni juz widzialam, ech, nie bede pisac co, sami sie domyslicie. Rozdarcie, bol, tesknota, bezsilnosc. Juz zreszta cos podobnego w przeszlosci przezylismy. Nie zycze najgorszemu wrogowi...

A przyszlosc? Gdyby mnie zabraklo, dzieci latalyby do Polski bez taty? A jesli z tata to jak? Ciagle rozdzielanie sie przed bramkami na lotniskach - tutaj obywatele UE - dzieci - tutaj inni - tatus... Wyc sie chce.

W mysl polskiego prawa, polskie obywatelstwo moze dostac tylko obcokrajowiec mieszkajacy w Polsce. Jest oczywiscie furtka umozliwiajaca nadanie go w trybie ekspresowym przez prezydenta, jak to jest praktykowane np w przypadku sportowcow, czego im strasznie zazdroszcze. Biorac pod uwage, ze aktualnie prezydenta nie mamy, a zreszta moj maz sportowcem nie jest, ta opcja odpada. Prezydent przyznaje czasami obywatelstwo takim rodzinom jaka nasza, bez tempa ekspresowego. Minimalny czas oczekiwania to... dwa lata. Myslalam o tym dlugo i decyzja zapadla. Po wakacjach skladamy podanie. Musimy to zrobic osobiscie w polskiej ambasadzie w Maroku. Kolejne ulatwienie/utrudnienie. Ale zrobimy to.
I tak sobie mysle, ze moze jakas kampanie medialna moze rozpoczne, zeby ten czas skrocic. Myslicie, ze warto?

czwartek, 3 czerwca 2010

humor

W szpitalu, o ktorym pisalam wczesniej, spedzilam cztery tygodnie, z tego trzy podpieta do kroplowki. Co trzy dni zmiana miejsca wklucia, raz lewa raczka, raz prawa, wyzej, nizej itd. Bylam wiec caly czas zakablowana, a stojak do kroplowek stal sie prawie czescia mojego ciala. Nauczylam sie ubierac i rozbierac przekladajac rekawki przez kabelki, nie wspominac o tym, ze wszedzie go musialam ze soba ciagac, do toalety oczywiscie tez. Gdy zaczelam czuc sie troche lepiej, uciekalam z pawilonu i przesiadywalam na lawce w ogrodzie szpitalnym, tastajac oczywiscie moj stojaczek. Gdy po 3 tygodniach oswobodzili mnie, zadzialal odruch. Nie myslac wcale chwycilam pusty stojak i zaciagnelam go ze soba na lawke. Zorientowalam sie po chwili. Najpierw dyskretnie sie odsunelam, potem przesiadlam na inna lawke, udajac, ze stojak wcale nie jest moj.
Mam nadzieje, ze nie stoi tam do dzisiaj...

środa, 2 czerwca 2010

Ku przestrodze - slow kilka o zarelku

Nie konsultowalam tego z innymi WOJOWNICZKAMI, cos mi jednak mowi, ze odzywiamy sie podobnie. Czyli jak najzdrowiej i jak najblizej zasad zawartych w « Antyraku », ktory staje sie podczas leczenia swojego rodzaju biblia. Ja z nadgorliwosci dolozylam sobie jeszcze zasady zywienia wg. grup krwi Dr Adamo. Po naswietlaniach doszly takze ograniczenia zwiazane z gorzej funkcjonujacym jelitkiem. I w ten sposob moj talerz stawal sie coraz mniejszy, bo – PRAWIE NIC NIE MOGLAM JESC.

Zdrowy rozsadek wykreslil z jadlospisu fast foody, kawe, uzywki, tluszcze nasycone no ogolnie smieciowe jedzenie. Antyrak wyeliminowal make i cukier. I kukurydze, soje. Grupa krwi nie pozwalala mi na jedzenie kurczakow, owocow morza, krewetek i kilku innych poraw, pomidory w zasadzie tez nie dla mnie. Podczas naswietlan i po odpadly produkty mleczne, surowe owoce i warzywa. Co mi w takim razie zostalo??? O NIC prawie. Poza owsianka, mniam, nie ma co. Chlebek z ciemnego pieczywa i na zakwasie, umoczony w oliwie i zjedzony z mieszanka ziol i curry? Wedlug „zasad” jak najbardziej TAK, tylko dlaczego moj zoladek mowil „NIE”??? Mialam ochote na jabluszko, grejfruta czy kefir z grzybka tybetanskiego, ale ani surowizna, ani przetwory mleczne przy naswietlaniach okolic jamy brzusznej niewskazane. Do tego te wszystkie sprzeczne wskazania – jesc czerwone mieso zeby podniesc hemoglobine, nie jesc czerwonego miesa wiecej niz 250 gr tygodniowo bo wg antyrakowej diety to wielkie fuj.By uniknac zaparc – warzywa surowe, ale dla jelitka zmaltretowanego naswietlaniem strawienie tego to duzy wysilek.

Ludzie, wariuje!!! Moja przyjaciolka rwala wlosy z glowy bojac sie, ze popadam w jakas anoreksje prozdrowotna.

Podczas leczenia raka stracilam 10% wagi wyjsciowej. Mozna powiedziec norma. Ale waga nadal leciala w dol, gdy miesiac po zakonczeniu leczenia dopadlo mnie „nie-wiadomo-co” i wyladowalam w tym sliczniutkim szpitalu. Goraczka utrzymujaca sie powyzej 39°, jadlowstret, strata kolejnych 10% wagi i... stan zaczal byc bardzo niepokojacy – 43 kilo to o wiele za malo. Zapalila sie czerwona lampka – jedz kobieto, juz nie wazne co, jedz!!! I zaczelam sie zmuszac. Jajko, pol kromeczki chleba (ech, biala bagietka – umre od tego), jakas szpitalna salateczka z kukurydza (zabojstwo dla mnie), kolezanka przynosi rosolek z kury (no kryminal).Waga wreszcie zaczela rosnac i sil przybywac. Choc przyznaje - poczucie winy mialam wtedy wielkie bo jadlam KOMPLETNIE BEZ ZASAD!!!

Dzisiaj udalo mi sie zlapac rownowage. Jem zdrowo i kolorowo, wybieram produkty bez E..., czytam etykiety, w kuchni oliwa z oliwek i lniana.
Dzisiajszy obiadek? Ryba duszona w limonkach i ziolach + warzywa z curry na parze + kromka gruboziarnistego chleba + pomidorek w kosteczke z cebulka w kosteczke. Do tego kubas zielonej herbaty i woda z cytryna i rozmarynem. Przygotowanie 25 min. A jakie pyszne. (No i Pan H polubil moj rozmarywnowy oddech.

Pisze to wszystko ku przestrodze. Bo do dzisiaj mam sporo watpilwosci, co wazniejsze podczas leczenia – zdrowotnosc do bolu czy kalorycznosc potraw?

wtorek, 1 czerwca 2010

wstydliwe badanie na k..., Hôpital Principal, rekordy





Dr Kocur nalegal od kilku miesiecy zebym zrobila „wstydliwe badanie na k…” – i nie jest to badanie krwi... Bo podczas operacji gdy robil przeglad flakow, zauwazyl brzydki stary diverticule – uchylek na esicy. Pytal o problemy gastryczne, no nigdy nie mialam, jesli nie liczyc klucia po.. przepiciu i przejedzeniu w Polsce (bo tylko tam mi sie zdazaly takie ekscesy) – o to, to wlasnie – wykrzyknal – o te symptomy mi chodzi. Stanelo wiec, ze kiedys musze to badanie zrobic.

Rzeczywistosc okazala sie jak zawsze zagmatwana. Niepasujace terminy, niepasujacy lekarz, albo badanie robie platnie – bagatelka – tutaj to ok. 700 euraskow. Oj nie, uparlam sie, chce na ubezpieczenie albo w Polsce (125 euraskow). Dzisiaj Szpital Glowny – Hopita Principal zadzwonil do mnie, ze moge wreszcie przyjsc ustalic termin badania. Szpital to ten budynek powyzej. Przepiekny, zabytkowy zespol kilkunastu pokolonialnych pawilonow. Nowoczesniejsze budynki oczywiscie tez sa. Spedzilam tam calutki luty, cale 28 dni. Brrrr. Ale dbali o mnie bardzo, bardzo dobrze. Gdy wydobrzalam na tyle, by moc spacerowac po pieknych kruzgankach i ogrodkach i zaczelam sie juz troche zadomawiac, wymeldowali mnie i kazali wracac do domu. Dzisiaj biegalam od biura do biura ustalajac date „badania na k”, spotkania z anestezjologiem, badan krwi. Oczywiscie kazda z tych spraw w innym biurze, na inny papierek i u innej sekretarki. Ech, niech zyje biurokracja. Ale nie narzekam, szpital piekny, biegalo mi sie z przyjemnoscia (czekam na ochy i achy nad uroda szpitala...).

A po poludniu prawdziwe bieganie - poprawilam o minute swoj rekord sprzed tygodnia. Ale stanu wyzszej swiadomosci nie osiagnelam, malo tego, myslalam, ze na koniec pluca wypluje. Pewnie zaczelam za szybko. Odpuszczam sobie szybkosc i stawiam od dzisiaj na wytrzymalosc – niewazne w jakim tempie, wazne, zeby bylo min. 40 min. biegu ciaglego trzy razy w tygodniu. Zreszta – rosnaca temperatura i wilgotnosc nie pozwola mi na poprawianie wynikow.