czwartek, 29 marca 2012

Kop

Kopa potrzebuję. Niech mi ktoś przyłoży średnio mocno, żebym się do roboty wzięła.
Pozoruję pracę sama przed sobą, pozbywając się resztek szcunku do własnej osoby.
Zalegam i czytam bzdety. Bezrefleksyjnie.
Od początku tygodnia odkładam różne SPRAWY, opisy do zrobienia, dokumenty do wykończenia, maile do wysłania. Męczy mnie pisanie po francusku, chyba nigdy nie opanuję tego języka w stopniu pozwalającym mi na bycie "à l'aise" (oczywiscie musialam srawdzic, czy na pewno tak sie to pisze).

Ech, mialam sie jakos pozytwnie naładować tym wpisem, a zdołowałam się jeszcze mocniej

środa, 28 marca 2012

Cudy, Panie, cudeńka

A dokładniej trzy cudy.

Cud pierwszy.
Spadł dzisiaj deszcz w Dakarze. To tak, jakby w Polsce spadł śnieg w maju. Wiem, wiem, sama raz w życiu doświadczyłam tego - gdy miałam kilka lat spadł śnieg podczas pochodu pierwszomajowego. Możliwe, ale bardzo rzadkie. No i to dzisiaj się stało. Wystraszyłam się na dobre, gdy obudził mnie grzmot pioruna - łojejuńciu - przewrot wojskowy i wystrzały armatnie (mieszkam blisko bazy wojskowej) - w kontakście wyborów ta ewentualność wydała mi się bardziej prawdopodobna od ... deszczu i burzy.

Cud drugi.
Odchodzący prezydent uznał swoją porażkę i pogratulował zwycięzcy. Wszyscy poczuliśmy wielką ulgę i zadowolenie.

Cud trzeci.
Stowarzyszenie w którym działam "antyrakowo" otrzymało kolejny grant z Polski. Zmianie uległy priorytety programu polskiej pomocy rozwojowej, zwłaszcza geograficzne, Polska nie bedzie więc finansować dużych projektów w Afryce Zachodniej. Wielka szkoda. Ale... i tutaj mój cud... pozytywnie zostalo ocenione moje podanie o "maly grant". Wycisnę go do ostatniej złotóweczki - zorganizujemy badania, szkolenie i założymy centrum badan w kierunku raka szyjki macicy w ... Kedougou - 750 km od Dakaru. Niezle wyzwanie. Ale zrobimy to.

mapkę ukradlam od Marciochy

niedziela, 25 marca 2012

Wybory - prognozy

Wieczorową porą, trochę jeszcze na wyrost, ludzie świętują zwycięstwo kandydata opozycji. Według szacunkowych danych zwyciężył dość znaczną większością.

Nadsłuchuję odgłosów ulicy: kierowcy samochodów z upodobaniem naciskają na klakson, młodzi walą w tamtamy, czasem ktoś krzyknie z radośni. Mam wielką nadzieję, że jutro obudzę się w tym samym kraju i że przegrany/przegrywający prezydent nie "odetnie teleranka".

Pan Ha ma szczęście i nieszczęście głosować w biurze obserwowanym przez cały świat - w tym samym biurze głosuje odchodzący prezydent. Zwolennicy prezydenta - zausznicy takiego jednego fiśniętego marabuta, tak energicznie manifestowali swoje poparcie dla prezydenta, że musiala interweniować policja i rozpędzić zwolenników prezydenta gazem łzawiącym (wot - demokracyja w pełnym rozwkicie). Przy okazji Panu Ha też się po oczach oberwało. Ale dzielnie wytrał na posterunku, czyli w kolejce do głosowania, i spełnił swój obywatelski obowiązek.

Ludzie którzy głosowali po oddaniu głosu zostają naznaczeni - muszą zanurzyć mały paluszek w kałamarzu z czerwonym niezmywalnym atramentem. Taki maly tradycyjny winks, by uniemozliwić ponowne głosowanie, czyli mataczenie. Jutro wszyscy będą sobie, dosłownie, patrzeć na ręce, a mi będzie wstyd, bo mój palec nie głosował. Mam sprawę na policji z samego rana. Moze sobie palec pokolorować?

Wybory

Druga tura dzisiaj. Pan Ha ma to szczęście, ze musi oddac głos w biurze w którym głosuje także prezydent odchodzący, czepiający się władzy rękami i nogami. Wlaśnie nadaje mi przez telefon, że gazem łzawiącym potraktowano tłum. Proszę, jakiego wysiłku i samozaparcia potrzeba, by oddać głos. Inne oblicze demokracji, heh.
Przyglądam się przyszłej koalicji rządzącej i nie podoba mi sie ona, oj bardzo nie podoba. Te same gęby, tylko o kilka kilogramów bardziej spasione. Ech.
Trudno, nie ma co rozpaczac, tylko robic swoje. Zacznę od wygłaskania Kici.

poniedziałek, 19 marca 2012

Marzenia

Za dwa tygodnie czterdziecha. Nie chcę robić podsumowań, chcę za to kreślić plany, marzyć. Jak moje dzieciaki, jak młodzi, jak niepoprawni marzyciele.

Średnia jest w Montrealu, na trzytygodniowej wymianie szkolnej. Spełniło się jej marzenie - zobaczyła śnieg. Zachwyca ją wszystko: ludzie, miasto, dziewczynka która ją gości, lodowisko, sama nie wiem co jeszcze, bo nie ma czasu na rozmowy z mamą, widzę tylko, że podczas rozmowy na skypie oczy jej się kręciły dookoła głowy.
Cieszę się, bo teraz właśnie powstają zalązki jej prawdziwych, mądrych marzeń.

Najstarsza napisala do mnie na twarzoksiążce - kuku mamusiu, jestem w Mediolanie, wlaśnie wróciłam z Wenecji. Oglądam jej zdjęcia i ... zakochuję się w nich. Najstarsza też ma swoje marzenia. Pracuje, rysuje, maluje, bo chce zmienić kierunek studiów. Wspieranie jej w tych marzeniach nie przychodzi mi łatwo, bo wiadomo - lepszy wróbel... Córeczko - ładuj tą energię do kieszeni, walizek, do butów nawet. I niech Ci się ją uda wykorzystać pod pędzlem.

A moje marzenia? No wiadomo: zdrowa, szczęśliwa rodzina, udana itede itepe. Więcej polotu - no dobra - fajniejsze i głębsze relacje z dziećmi, mężem. No a takie całkiem odleciane? Zastanawiam się od wczoraj. I mam: stworzenie kliniki w Senegalu, wlaściwie oddziału chemioterapii dla najbiedniejszych mieszkańców.
No to pojechałam teraz z tym marzeniem...

sobota, 17 marca 2012

Zmierzch, czyli ostatnie podrygi młodości

Zmierzch młodości kobiety obfituje w ekstrema: zimno - ciepło, euforycznie - tragicznie, kocham - nienawidzę.
Po dwóch latach wahnięć udaje mi się jako tako trzymać pion. Nie ryczę (smutek) i nie kwiczę (radość), ale niestety niewiele co czuję, mało co mnie obchodzi. Niestety. Babcie tak mają.
Niewątpliwie ucieszył mnie fakt, że marker się zdyscyplinował, oraz ze nie mam (jeszcze) osteoporozy. Ucieszylam sie i tyle, lecz fajerwerków nie było.
Drazliwość. Tak, jestem drażliwa. Brzydka cecha, oj brzydka, bo w sprzeczności do mądrości, doświadczenia i wyrozumiałości. Staram się z nią walczyć, najlepiej mi idzie, gdy zajmuję się czymś ważnym; angażuję się wtedy na 200%.
Coz robić? Pchać ten kawałek losu pod górkę, na szczyt, skupić się. Mitomanów w koło całe tysiące, ale ich bajka to nie moja. Wiec - Yalla Aniu i do przodu. Ech, wzdycham, dzisiaj moje do "przodu" to kanapa, herbata i konieczność wyjaśnienia kilku kwestii z Panem Ha.

czwartek, 15 marca 2012

I cóż, że ze Szwecji



Tytuł z braku lepszego. Mogłoby jeszcze być mydło i powodło. Bo o wszystkim po trochu będzie.
Bloga powinnam zamknąć lub przynajmniej zmienić jego formułę. Raka na reumatyzm, bieganie na jogopodobną gimnastykę, Senegal niech zostanie.
Nie udała mi się konwencja blaga - sprawozdania z miasta oblężonego, bo nie dopisała rewolucja senegalska. Na tydzień przed pierwszą turą ucichły wszystkie rozruchy; dyscyplina i porządek. Teraz czekamy na drugą turę, która odbędzie się 25 marca. Mój kandydat:
Taki trochę z "braku laku" i z konieczności głosowania "przeciw". On i cała ta opozycyjna koalicja to są odpryski rządów obecnego prezydenta, czyli byli kolicjani. Takie szczury które wyczuły besse i w odpowiednim momecie zwiały z tonącego okrętu. Kontrkandydat uciekł z wielkim hukiem, wszyscy go zapamiętali jako wielkiego krytyka syna prezydenta, czyli Ministra od wszystkiego co wazne i duzo kasy. Narobił hałasu, więc go wszyscy zapamiętali.
Pewnie się czepiam i polityka wszędzie taka sama, czyli lepka. Ale co tam, mój blog, moje miejsce, mogę sobie pomaraudzić.
Najmłodszy jest w klasie z synem Przyszlego Prezydenta. Tydzien temu junior swietowal urodziny. Pizza, pączki i duuuuuuuuuzo słodkich napojów. Najmłodszy wrocil ze szkoly objedzony jak bąk.
Zaoszczędziłam na obiedzie, hyhy