Moje odkrycia ostatnich miesięcy, to regularna praktyka jogi i ograniczanie konsumpcji. Może raczej bardziej świadome konsumowanie. Tego co lokalne, bez opakowania, co nie przeszkadza Matce Ziemi.
Coraz więcej przyjemności czerpię ze spotkań z przyjaciółmi, dobrego jedzenia, spędzania wolnego czasu w pięknych okolicznościach. Takich jak na przykład te :)
Beyonce spiewala o Vicy z dobrymi wlosami.
Te zle wlosy, to krotkie, skrecone kedziory, trudne, suche i puszace sie.
Mlode dziewczyny marza o dlugich, prostych, delikatnych wlosach. Ja sobiscie najbardziej lubie dobrze utrzymane afro. Ale nie mnie sadzic te, ktore decyduja sie przedluzac sobie wlosy do pasa lub nosza wymyslne peruki.
Trafilam dzisiaj na obledne zdjecia studyjne z Black Hair and Beauty Awards 2016. To trzeba zobaczyc. Zdecydowanie bardzo dobre wlosy.
Rok później nadal zdrowa, więc o czym tu pisać?
Nawet trochę frymarczę tym zdrowiem, ach, jak łatwo się zapomina, że o dobrostan trzeba dbać stale.
W internecie polskojęzycznym pojawiła się oferta leczenia raka przez senegalskiego uzdrowiciela. Na miejscu, przy okazji dość drogiej wycieczki do Senegalu, albo przez ... skype. Właścicielkę strony poprosiłam o usunięcie raka z oferty. Jak na razie moje apele i przyjaciół są bezskuteczne.
Przy okazji odkryłam, jak wiele osób wierzy w "uzdrawianie". Szkoda, że dowodów żadnych nie mogą przedstawić. Dla mnie to potwierdzenie tezy, że waiara czyni cuda. Pozwala uwierzyć w coś bez dowodów - to faktycznie prawdziy cud.
We Francji takie ogłoszenia jak na zdjęciu nie należą do rzadkości. J wraz z mężem będą najwyraźniej pionierami na polskim rynku "ofert alternatywnych". Mam tylko nadzieję, że nikt się nie da wpuścić w bambuko vel maliny.
Miniony rok był najtrudniejszym rokiem w moim życiu. Pełen lęku, rozpaczy, buntu.
To taki rok, który naznacza nas na resztę życia i sprawia, że z optymistów stajemy się jakimś smutnym kłaczkiem wegetującym w kąciku, który nie śmie marzyć i snuć planów na przyszłość, za to jest wdzięczny losowi, za kolejny poranek bez złych wiadomości z gmaila.
Może jednak 2016 będzie lepszy?
Odebralam wyniki badan kontrolnych. Mniej wiecej w piata rocznice rozpoczecia leczenia. Jestem calkiem zdrowa, a nawet wiecej - wyzdrowiala kompletnie. Teraz statystycznie ryzyko raka jest u mnie takie, jak u kazdego innego, zdrowego do czasu...
Pocelebrowalam z mezem urocza kolacja. Doktorowi zamierzam zaniesc szampana. I wypic z nim.
Zdecydowanie jestem rozczarowana, bo jakis fanfarow oczekiwalam, bicia serca i motyli, a tu tylko zwykla konstatacja - tak, jestem zdrowa. To chyba znak, ze sprawy rakowe nie zajmuja mnie juz tak bardzo, ze zyje zyciem jak sprzed.
Od miesiaca chodze do pracy. Malo ambitnej, malo platnej, ale co mialo znaczenie decydujace - poletatowej. Czulam, ze musze wejsc w rytm codziennej rutyny, planowania, zmuszania sie, bo wszystko zaczynalo mi sie rozlazic. Nie jest super, ale nie jest tez strasznie. Komfort wielki, bo po raz pierwszy robotka ktora wcale mnie nie stresuje. Nawet o niej wcale nie mysle i musze sie zmuszac, by tego na codzien nie okazywac. O czym tutaj.
Wczoraj ministerstwo zdrowia potwierdziło pierwszy przypadek gorączki krwotocznej ebola na terenie Senegalu. Jak to określiła pani minister, jest to przypadek "importowany" z sąsiedniej Gwinei. Student będący nosicielem wirusa znajduje sie obecnie pod opieką szpitala zakaźnego. Do szpitala zgłosił się z wyraźnymi symptomami infekcji ogólnej, ale bez krwawień, co ogólnie dobrze rokuje dla niego, oraz osób, które miały z nim styczność.
Ebola brzmi strasznie, wiem. Nie poddajemy się panice, bo moim zdaniem nie ma powodów. Wymienię tu trzy na moje oko dość ważne.
Dość długo opieraliśmy się "eboli". Biorąc pod uwagę znaczną mobilność mieszkańców Afryki Zachodniej, a Gwinejczyków szczególnie, mogło się to stać znacznie wcześniej, a nastąpiło mniej więcej pół roku od odnotowania pierwszych przypadków. Gwinejczyków w Senegalu cała masa, pracują tu jako gastarbeiterzy, kopiąc rowy, myjąc auta, sprzedając chleb, mydło i powidło w malutkich sklepikach. Pracują tu kilka miesięcy, potem zawożą bliskim zarobione pieniądze, cieszą się krótko życiem rodzinnym i wracają do Senegalu do pracy. Jakkolwiek nieładnie to brzmi, spodziewałam się przypadku nr 1 znacznie wcześniej.
Chłopak został skierowany do szpitala przez przychodnię, z wyraźnymi symptomami ostrej infekcji, ale bez krwawień; pokuszę się o stwierdzenie "w stanie średniozaawansowanym". Największą udręką lekarzy w Afryce jest zmaganie się z chorobą w bardzo zaawansowanym stanie. Dotyczy to lekarzy wszystkich specjalizacji. Po prostu chory unika lekarza jak może i już. Biorąc pod uwagę, że w tym stadium ebola jest podobno mało zaraźliwa, z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że chłopak nie zdażył nikogo zarazić.
Trzeci "plus" tej całej tragedii jest taki, że ministerstwa zdrowia Gwinei i Senegalu współpracują ze sobą. Gwinea zanotowała chłopaka na liście osób które miały bliski kontakt z osobą chorą i powinny zostać objęte kwarantanną. Niestety chłopak zniknął, więc Gwinea poinforowała Senegal o możliwości przebywania na jej terenie potencjalnego chorego. Gwinejczyk na początku zaprzeczał kontaktom z chorym w swoim kraju, gdy został otoczony opieką i poddany leczeniu, wykazał większą wolę współpracy i podał miejsca w których przebywał i z kim miał styczność.
Co będzie dalej?
Turyści odwołują przyjazdy, ambasady włączaja swoje czerwone alerty, ekipa piłkarzy Egiptu anulowała swój przylot na mecz.
Tak to wygląda z zewnątrz. A jak od środka?
Ministerstwo zdrowia wydało oświadczenie o stanie zdrowia chorego i apeluje do dziennikarzy o przekazywanie rzetelenych, sprawdzonych informacji. Nie siejmy paniki, skupmy się na tym co najważniejsze, czyli na ograniczeniu możliwości rozprzesterzeniania się choroby i uczuleniu społeczeństwa na pierwsze symptomy. A więc higiena, długa obróbka cieplna mięsa, unikanie kontaktu z wydzielinami osób podejrzewanych o zakażenie. No i prawdziwa rewolucja obyczajowa - przestajemy witać sie uściskiem rąk!
Ministerstwo postawiło na szeroką kampanię informacyją, w każdym ośrodku zdrowia są ulotki i plakaty, w telewizji krótkie informacje. Poniżej dwa, pierwszy po francuski, drugi w wolof.
Jak my odnajdujemy się w tym wszystkim? Panika nami nie wstrząsa, ale coś przecież trzeba zrobić, by mieć poczucie wpływu na własne bezpieczeństwo i zdrowie. Postanowiliśmy więc ograniczyć przemieszczanie się publicznymi środkami transportu. I na razie tyle. Po namyśle, na basen idziemy.
Bo i ebola się nie przedostała. Trzy dni temu Senegal zamknął granice lądowe, powietrzne i morskie z Gwineą. Ludzie się boją tak samo jak w Europie i podobne pomysły władzy podsuwają (wnioskuję po dziwacznych komentarzach pisanych pod doniesieniami o epidemii, - polecam uwadze).
Średnia opuściła dom rodzinny by nauki pobierać w Azji. W rodzinnym dialekcie mówimy - poleciała z Sene do Sing, czyli do kraju bez gumy do żucia. Dom pusty bez niej i smutny, nocki zarwane, bo różnica czasu nie sprzyja spaniu; wszak kontakt via skype trzeba podtrzymywać. Nie rozpaczaj, mówi koleżanka, dzieci hoduje się dla świata i właśnie świat się o nią upomniał. Niby racja i niby rozumiem. Tylko żołądek się ściska, gdy nie mogę doradzić, pomóc, rozwiać obaw przed nieznanym. Musi wystarczyć to, co dotychczas jej przekazaliśmy. Czy to wystarczy, czy byliśmy na tyle dobrymi rodzicami, by umiała oswoić świat?
Wychowujmy dzieci mądrze. Ta jedyna myśl kołacze mi się po głowie od kilku tygodni.
Mam wielką nadzieję, że nie będę raportować rozwoju epidemii eboli w Senegalu, że nie dotrze ona do Dakaru i wygaśnie. W Senegalu jest spokojnie, panika nie wybucha, ale nie podoba mi się, że rzetelne informacje czerpać możemy tylko z zagranicznych serwisów bazujących na międzynarodowych źródłach jak WHO. Nie podobają mi się enigmatyczne informacje serwowane przez ministerstwo zdrowia, że panujemy, że należy myć ręce i takie tam bla bla.
Bardzo mi się to wszystko nie podoba.