piątek, 31 grudnia 2010

i szampańsko


echm te szampańskie asocjacje i konotacje....

czwartek, 30 grudnia 2010

Sylwestrowo

Jedziemy znów w nasze ulubione miejsce, do Somone. . Pomoczymy dupki w basenie i w oceanie, poopychamy się niemiłosiernie cudownie smakowitą kuchnią Christine i wzniesiemy toasty:
- za Stary Rok, że był dla nas jednak bardzo łaskawy przynosząc zdrowie, małe i większe radości
- za Nowy Rok, by był równie hojny i wymienionymi obfitościami obdarował nie tylko nas, ale wszystkich bliskich i dalszych znajomych, których lubimy i o których myślimy ciepło.

Jednym słowem, niech nam/Wam się darzy.
Buźka

Tu będziemy


wtorek, 28 grudnia 2010

Choinka w niebezpieczeństwie

Wygląda to bardzo podobnie. Nasza Minou pokochała choinkę od pierwsze wejrzenia.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

... błogi czas

To taki fajny czas - między świętami a Nowym Rokiem. Jakby zawieszony w bezczasie. Czeka się na COŚ. Zawsze miałam wrażenie, jakby ten tydzień pozostawał poza kalendarzem, poza planowaniem.
Chociaż niektórzy, i ja do nich należę w tym roku, przez ten tydzień próbują nadrobić stracony czas i uporać się z różnymi sprawami, które miały zostać zakończone "do końca roku".

I znów życzenia.
Takiego błogiego odpoczynku obok ukochanego ciałka życzę
(wiedzieliście, że świnki w Afryce są czarne?)

piątek, 24 grudnia 2010

Milości, radości i zdrowia

Tego Wam i sobie życzę
kolejność do wyboru

Żebyśmy podczas tych świąt czuli otaczającą nas miłość, by nas radość rozpierała i by zdrowie dopisało.

Ania

I Wigilia była przy świecach
(dopisek z 25 grudnia)

czwartek, 23 grudnia 2010

Przedświątecznie

W ubiegłym roku mieliśmy święta na bogato. Dumni z nowowybudowanego siedliska gościliśmy moją przyjaciółkę z jej dziećmi i Basianghę z Polski. Mój mąż zwykle narzeka, że musi podwójne święta obchodzić - muzułmańskie i katolickie, bo to podwójny wydatek. Tym razem wspiął się na wyżyny wspaniałomyślności, znosił do domu wszystko, co mi się zamarzyło. Większą choinkę, więcej ozdóbek, jakieś okropne francuskie ciasta sam z siebie kupił. Bardzo staraliśmy się, by nie przygniotło nas pytanie - czy aby to nie nasze ostatnie wspólne święta?

W tym roku nie ma gości, nie ma terminalnych podtekstów, wiec... mieliśmy ochotę zbojkotować święta (Polu, zazdraszczam). Ze względy na dzieci coś tam jednak robię. To COŚ oczywiście rozrasta się coraz bardziej. Cholerne grzybki jak zawsze kipią, szampańska kapusta kiszona się gotuje wywołując u repetytorki dzieciaków i pani sprzątającej odruch wymiotny, piąte, szóste i siódme ciasto się piecze (pierwsze zostało już zeżarte przez pracowników męża). I jakoś to wszystko łatwo i szybko się robi. Może właśnie dlatego, że wcale nie musiałam, tylko miałam ochotę COŚ tam zrobić.

Warunki jakie nam elektrownia stwarza w tym roku, wymagają podejścia strategicznego. Zgromadziłam więc na blacie kuchennym wszystkie sprzęty elektryczne potrzebne do mielenia, przecierania, ubijania i rozdrabniania obok produktów, które temu mieleniu, przecieraniu, ubijaniu, rozdrabnianiu muszą podlec i .... zaczaiłam się na prąd. Koło godziny jedenastej euforia - jest, pojawił się, mamy prąd. Rozdwoiłam się i zmieliłam, przetarłam, ubiłam i rozdrobniłam w tempie kosmicznym. I gdy prąd wyłączyli po półtorej godzinie, zadowolona z siebie opadłam na kanapę z dziką satysfakcją: 1:0 dla mnie w starciu z prądem; zrobiłam wszystko co chciałam.

Ech, gdzież to mi przyszło żyć...

wtorek, 21 grudnia 2010

Tralalala

I dzisiaj nie boli; juhuhuhu tralalala.

Czuję trochę mięśnie, ale miednica, kręgosłup i pozostałe kości w normie własnej, czyli coś tam gdzieś tam, ale na pewno nic nie przeciążyłam.

Ach, i wygrałam dzisiaj bardzo dużo pieniędzy.
Szkoda tylko, że w monopoly...

Ulubiony żart Średniej:
do sklepu zabawkarskiego przychodzi facet, wybiera najbardziej wypasiony i najdroższy model samolotu z klocków lego. Idzie do kasy i płaci... banknotami z monopoly. Sprzedawczyni - ależ proszę pana, to nie są prawdziwe pieniądze; a on na to - ależ to też nie jest prawdziwy samolot.

uhhahahahaha
z tą moją wygraną, to jak ze snem, w którym jesteśmy straaaaasznie bogaci
rano trochę szkoda.....

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Sztuka powstrzymywania się ;)

Syn zwagarował swój sobotni sport. Zamiast grać w kosza wolał zostać w domu czekając, aż mu prąd do kompa podłączą. Ale ja nie zwagarowałam. Wyciągnęłam męża znów na chodzeniobieganie. Trasa obcykana z zamkniętymi oczami, więc zaczęły mnie się czepiać głupie myśli - wiesz, dobrze by nam zrobiła terapia małżeńska. Albo wspólny kurs tańca - oznajmiłam mężowi. Najpierw się obruszył, potem przestraszył - ale przecież nie przechodzimy kryzysu - na koniec chciał się w piersi bić - to powiedz co robię źle albo co Ci nie odpowiada - no właśnie, przecież on kompletnie nie wie o co mi chodzi. Chodzi mi, żeby było lepiej, fajniej, intensywniej. Ale żeby mu całkiem nie psuć soboty temat zamknęłam. Do czasu.

Niedziela zaczęła mi się bardzo wcześnie, przed 6 rano. Smutna okazja kazała mi pojechać do koleżanki, potowarzyszyć jej podczas mszy (koleżanką zakonnicą jest) i podtrzymać trochę na duchu. Zdziwiło mnie, że około 6.30, gdy ciemności spowijają Dakar, naliczyłam siedmiu biegających mężczyzn. Przy czym dwóch o mały włos nie przejechałam, powinni kurcze coś odblaskowego na sobie mieć. Maż mi wytłumaczył, że o tej godzinie nigdy nie jest gorąco i takie bieganie przed świtem jest dość popularne. O, i dowiedziałam się czegoś nowego.

W niedzielę po południu wyciągnęłam całą rodzinę (zgodzili się, bo znów prądu nie było) na bieganiochodzenie (zauważacie tę subtelną różnicę między chodzeniobieganiem a bieganiochodzeniem?) do Parc de Hann, jedyny w Dakarze park, konkretniej park leśny. I olśniło mnie - tam jest idealne podłoże do biegania - ścieżki. Porządna rozgrzewka, wolniutki bieg z przerwami na chodzenie, rozciąganie. Rozmów o pogłębianiu więzi małżeńskich  nie przeprowadzałam, skupiliśmy się tylko na rozśmieszaniu Średniej, która w ciężki wiek weszła, w którym wszystko jest nieciekawe i do d.... Udało nam się przywrócić uśmiech na buzi i radość życia na tyle, by po powrocie zaczęła robić łańcuch ba choinkę. Dzisiaj skończyła. Trzy metry z okładem.

A dzisiaj rano obudziłam się znów o 6. Wsłuchałam się w moje ciało, po wekendowych ekscesach żaden nowy ból się nie pojawił. Poszłam więc na salkę. Pobiegałam 30 minut na bieżni ruchomej, nawet zrobiłam 4 x 90 sekundowe, wolniutkie podbiegi (komputer pokazał 3,5, to pewnie ma znaczyć nachylenie o kącie 35 stopni) i na koniec dwie 90 sekundowe przebieżki. Potem trzy serie na rączki i tak podładowana poszłam na godzinny strech. Teraz wieczorkiem czuję się mile zmęczona. Zobaczymy jutro.

Przyznam się do czegoś. Bardzo ciężko mi było powstrzymać się i nie próbować szybciej biec, a na rozciąganiu mocniej pogłębiać i naciągać. Z żalem patrzyłam, na ćwiczącą obok mnie Amerykankę. przecież to ja zawsze mogłam zrobić głębszy skłon i dalej te ręce położyć, a dzisiaj ja przy niej jak nowicjuszka. Ale dumna jestem, nie dałam się wkręcić własnej głupocie i poprzestałam na poziomie pań pięćdziesięcioletnich. Buuuuuuuuuuu Po zajęciach porozmawiałam o tym trochę z instruktorką. Obiecała puszczać do mnie oko, jak się zapomnę i zacznę znów udawać Schwarcenegera.
A po południu obserwowałam Średnią na zajęciach z baletu. Jakiś czas temu zgadałam się z Marciochą, która bardzo rozciągnięta jest, że ja nie jestem, ale Średnia bardzo. Czemu więc dziecku odmawiać, tym bardziej, ze wytrwałe jest, po krótkim szkoleniu jakie latem dała jej Mbarou ćwiczy codziennie i już szpagat robi. Średnia chodzi na balet od trzech miesięcy i uważam, że każdej dziewczynce, ba, jak pokazuje przykład Marciochy - każdej kobitce by się to przydało. Pierś do przodu, głowa do góry, barki ściągnięte, biodra wypchnięte i ... cały świat do nas należy. Popatrzyłam z przyjemnością na te większe i mniejsze, lżejsze i cięższe. Przynajmniej one nie będą się garbić, chylić, stać jak ciumcie. Nie, żebym jakąś wielką estetką była; o świadomość własnego ciała i zdrowie tu chodzi.

Marciocha spytała mnie, czy obserwując małe sama nie miałam ochoty popląsać. Nie. Od samego patrzenia mnie bolało.

sobota, 18 grudnia 2010

Szczęśliwego Nowego Roku

muzułmańskiego, który rozpoczął się dwa dni temu. Świętowaliśmy Tam Kharit czyli Dzień Odpuszczenia Win (po arabsku miesiąc ten, czyli można powiedzieć styczeń, zwie się chyba muharrama). Nie wchodząc w opisy obchodów religijnych, znaczenia święta w Islamie itd., bo się na tym kompletnie nie znam, powiem tylko, że to moje ulubione święto. Pewnie dlatego, ze skromne w swym ceremoniale.

Nikt nie czuje przymusu zakupu nowych ubrań, baranów, prezentów. Nocne modlitwy poprzedza świąteczna kolacja, na którą ja osobiście czekam cały rok. Jemy ciere, czyli drobną kaszkę zrobioną z prosa, taki prosowy kuskus który wygląda jak mokry piasek, wymieszany z rożnymi śmieciami (stad jego nazwa - salté) jak malutkie kuleczki mięsne, groszek, fasola, rodzynki. To wszystko polane gęstym, ciemnym sosem mięsnym, z gotowaną baraniną, wołowina i kurczakiem. Ciężkie i sycące. Ale jakie dobre.
(zdjęcia ni ma z powodów wiadomych)


Po kolacji zaczyna się jednonocny karnawał. Chłopcy przebierają się za dziewczęta, dziewczęta za chłopców i wychodzą na ulicę by zaczepiać przechodniów i prosić o jałmużnę. Bębnią przy tym w bębęnki albo zwykłe puszki odwrócone do góry dnem i śpiewają: Tadziu bin, wole/ sama tadź bi, wole/ Abdou Dziambar/wole....  co literalnie nic nie znaczy (językoznawcy czegoś by się tam doszukali). I jak to w prawdziwym karnawale, porządek moralny ulega odwróceniu - co znajdziesz, to Twoje. Mąż nam opowiadał, jak to w dzieciństwie zakradał się z braćmi do sąsiadów i podkradał kurczaka, cukier albo herbatę. Na jego słowa zareagowałam dość nerwowo, wszak gnojek który zwędził mi aparat znalazł go także pod siedzeniem mojego samochodu.

Nasze dzieciaki też się poprzebierały, ale jakoś nie miały serca by łazić po sąsiadach i wyczyniać facecje. Kilka lat temu razem w Najstarsza dali popis na osiedlu taki, że za zarobioną kasę mogli objadać się słodyczami i czipsami przez calutki tydzień. W końcu nieczęsto widuje się białe dzieciaki śpiewające po woolof, tańczące po woolof i po woolof proszące o jałmużnę.

czwartek, 16 grudnia 2010

Odradzam się

biegowo po miesiącu bez biegania i bez sportów wszelakich, poza kilkoma radosnymi plumkaniami w oceanie i basenie. Może to za dużo powiedziane - odradzam się, raczej mam taki zamiar i taką podjęłam decyzję. Ból w dolnej części kręgosłupa odpuścił może nie do końca, ale w stopniu bardzo znacznym, został też ten niezidentyfikowany ból kości, pochodzenia prawdopodobnie reumatycznego. Nie przekonam się, czy z tym można biegać, jeśli nie spróbuje.

Na to konto wybrałam się w niedzielę z mężem na siedmiokilometrowy marsz. By dotrzymać mu kroku, musiałam moimi krótkimi nóżkami szybko przebierać i wydłużać krok dość mocno. Wróciłam załamana z powodu mocno odczuwanego zmęczenia i bólu ud z tyłkiem, w różnych dziwnych miejscach. Kładłam się spać z wizją porannego bólu wszędzie i wszystkiego, tym bardziej ucieszyło mnie, ze nie bolało prawie nic i prawie nigdzie. Więc klamka zapadła - wracam.

Obiecałam sobie, że do końca stycznia nie będą sprawdzać ani czasu, ani dystansu. Że zaprzyjaźnione biegowe blogi będę czytać dla przyjemności i nie będę próbowała poprawiać swoich wyników. Nie tędy moja droga, widocznie za wcześnie dla mnie na dłuższe bieganie.

Basiangha zrobiła mi małą sesję foto na bulwarze nadmorskim.



Gdy tylko się przebrałam, pojawił się znikąd Pan Dredziarz sportowiec.
Najpierw tylko wchodził w kadr obok mnie
 a ostatecznie zepchnął mnie poza i zajął go całą swoją barwną osobą


Gdy zaczął nas zapewniać, że pod spodniami ma równie ładnie ukształtowane mięśnie, pożegnałyśmy się szybciutko machając zaobrączkowanymi rączkami.

piątek, 10 grudnia 2010

(nie)kulturalnie

Dzisiaj rozpoczal sie Festival Mondiale des Arts Negres, trzecia edycja. Pierwsza odbyla sie w Dakarze w 66 (opisywal ja Kapuscinski), druga w 77 w Lagos, teraz trzecia, odkurzona przez prezydenta. Wydarzenie bardziej polityczne niz kulturalne i na pewno nie na skale swiatowa.

Nie bede chodzic na spektakle, nie bede zdawac relacji. Powalilo mnie kilka wydarzen, miedzy nimi:
  •  facio ktory myje mi samochod zwinal moj aparat fotograficzny schowany pod siedzeniem kierowcy (nic mu nie udowodnie, sprawa przegrana),
  • pewna pani profesor ktora dwa lata temu byla w polsce na waznej konferencji opowiadala wczoraj w ambasadzei fr na koncercie chopinowskim, jak to wlasnie byla w wawie, dokladniej w wilanowie, jakie to krolewskie przyjecie tam bylo i koncert i kolacja. slowa o waznej konferencji,
  • jestesmy tu jak wyspa, polska dyplomacja nie zna Afryki, ale co gorsza, nie chce jej poznac (takim eufemizmem opisze bardzo oglednie dzialania dyplomatyczne),
  • i jeszcze kilka innych

wtorek, 7 grudnia 2010

Rok temu

Nie mialam pomyslu na posta, wiec zamieszczam list od radiologa do chirurga, jaki zostal wystosowany rowno rok temu, bo... rowno rok temu skonczylam radiochemioterapie i zaczelam przygotowywac sie do operacji.

Cher Maître et ami,

Vous avez bien voulu nous adressser Madame Anna Haris âgée de 37 ans, suivie pour un carcinome
épidermoïde du col utérin clasée Stade Ib2, pour une radiotherapie pré opératoire.

Il s'agissait d'une tumeur bourgeonnante de 3 cm sans envahisseement paramétrial.

Le bilan d'extension ne retrouvait pas d'atteinte vésicale, rectale ou distance.
Nous avons dès lors réalisé une radiochimiothérapie concomitante:
  • radiotherapie au Cobalt 60 sur le volume cible pelvien à la dose de 46 Gy en fractions de 2Gypar 4 champs du 04/11/09 au 07/12/09
  • chimiotherapie concomitante type Cisplatyl hebdo à 40mg/m2.
Nous vous l'adressons, Cher Maître, pour une chirurgie complémentaire à 4-6 semaines, comme prévu.

Bien à toi
(podpis)

Voila, takie sobie lisciki sla miedzy soba dakarscy lekarze

niedziela, 5 grudnia 2010

15 tysi, a tak malo komow???

moze ktos wie, co znaczy ten tytul

Gustibus...

Leniwa niedziela. Nie lubie. Nie cierpie leniwych niedziel. Lubie aktywne, wyczerpujace, meczace.

Dzisiejsza byla pol leniwa. Nastawilam zupe - krupnik, kazalam mezowi, ktoryy wlasnie uwielbia takie leniwe niedziele (czy ja pisalam juz, ze my sie kompletnie nie dobralismy pod tym wzgledem?), pilnowac (chyba zrobilam podwojny wtret, jesli to w ogole mozliwe). Wiec mial pilnowac tej zupy, to znaczy gdy sie zagotuje, zmniejszyc gaz, po 40 minutach dowalic kasze, po kolejnych 15 warzywa, ktore juz pokroilam w kostke. Tylko nie powiedzialam, ze trza wylaczyc po nastepnych dzisieciu....

Wrocilam z plazy z dzieciakami i przyjaciolka i jej dzieciakami po 3 godzinach. Kasza przywarla do dna garnka, ale zupa byla, hm, co by nie powiedziec - zna-ko-mi-ta. Maz przesiedzial cale trzy godziny przy internetowych srablach, cud, ze zupa sie nie przypalila. Trzygodzinny wywar z wolowiny, cudo.

Jesli chodzi o dzisiejsza niedziele -  kazdy mial to co lubi. Ja poplumkalam z dziecmi, on podomkowal.

sobota, 4 grudnia 2010

Wybrzeze Kosci Sloniowej

Odkad osiadlam w Senegalu, z ciekawoscia przygladam sie zyciu politycznemu w calej Afryce Zachodniej, przez kilka lat zajmowalam sie tez tym zawodowo. Moze do Polski dotarly odpryski tego, czym tutaj ludzie zyja - wybory w Gwinei i wybory na Wybrzezu Kosci Sloniowej. Ten drugi kraj od dzisiaj ma dwoch prezydentow. Jeden - Alassan Ouatara zostal ogloszony prezydentem przez niezalezna Komisje Wyborcza, a niezawislosc wyborow potwierdzona przz miedzynarodowych obserwatorow. Drugi - dotychczasowy i odchodzacy prezydent Laurent Gbagbo, nie uznal wynikow, a sprzyjajaca mu Komisja Konstytucyjna anulowala wyniki komisji i oglosila jego zwyciestwo.

Ouatara jest z polnocy, jest muzulmaninem. Wyglada na to, ze spoleczenstwo wybralo wlasnie jego. Po ogloszeniu go prezydentem przez Komisje Wyborcza, prezydentem uznala go Francja, USA i wiekszosc krajow afrykanskich.

Gbagbo jest katolikiem, rzadzi od wielu lat i wszyscy maja go dosyc. Po utraceniu nietykalnosci grozi mu trybunal miedzynarowy za wiele paragrafow. Przewodniczacy Komisji Konstytucyjnej to jego kumpel. Jego zwyciestwo uznaly tylko trzy panstwa: Libia (wiadomo - Kadafi zawsze w poprzek), Angola i RPA (???). A takze ...wojsko.

Wybrzez Kosci Sloniowej ma żyzne ziemie, bogate zloza mineralne, przyjazny klimat. Czy grozi mu wojna domowa?
Zastanawialismy sie z mezem wczoraj wieczorem, czy przypadkiem miniona noc nie bedzie rozstrzygajaca. Czy moze Francuzi zdecyduja sie jak Amerykanie w przypadku Ortegi - zdjac go z piec minut i przywrocic porzadek konstytucyjny? Noc minela i nic w tego...

piątek, 3 grudnia 2010

Pozegnanie

Odeszla Kasia. Od niej wszystko sie zaczelo. Wszystko, czyli moje blogowanie, odkrycie Poli, Chustki... Cala ta internetowa przestrzen, wymiany zdan, zarty.

Tytul jej bloga - "chorowanie na raka bez smiertelnie powaznej miny" - znamienny. Kasia przechodzila swoja chorobe tak...normalnie. Zartujac, podsmiechujac sie z sytemu, a gdy bylo coraz trudniej, skupiajac sie na tym co dobre.

Kasiu, bedzie mi Cie brakowac. Bardzo.

czwartek, 2 grudnia 2010

Dzisiejszy dzien

Strach ma wielkie oczy.
Przed wejsciem do kliniki.



 Pola pyta o temperature. Coz, skoro w Polsce mrozy, to tutaj wyraznie sie ochladza. Ale na palmie przed klinika nie ma sniegu
ani na tych nad moja glowa na basenie.

Wedlug informacji na tablicy, okolo godziny dziesiatej temperatura powietrza wynosila 29,2°, wody 26,3°. Dalej, zazdraszczac.....

Cha cha cha

Tak moglby sie zasmiac dr Kocur z mojego powiekszonego gangliona (wezla chlonnego) pod pacha, ktory okazal sie zaczopowana pora (porem? eeeeeee) powiekszona do wielkosci kulki grochu. Cale szczescie Kocur uwielbia medycyne i uwielbia pomagac pacjentom, wiec uprzejmie zapytal, czy nie zmienialam ostatnio dezodorantu. No zmienilam oczywiscie, na mezowski silniejszy, bo przez menopauze poce sie intensywniej. Zrobil mi wiec wyklad o dezodorantach.  Teraz uwaga - mam trzy wyjscia: albo bede smierdziec, albo bede dalej uzywac antyperspirantow i byc moze zmagac sie z wyskakujacymi kuleczkami, albo zastosuje metody alternatywne - jakies pudry, mieszanki zapachowe na bazie produktorw naturalnych (co pewnie bedzie sie = pierwszej opcji). Co radzicie?
Bof, alez problem, nie? Poczulam sie jak jakis paranojak.

A co do mojego bolacego zadka. Skoro nie jest to rak, dyskopatia jest bardzo umiarkowana, a bol tepy, zlokalizowany gleboko i rozlany na calym pasie biodrowym, a nie skupiony tylko na kregoslupie, Doc podejrzewa ... reumatyzm. Przekazuje mnie zatem w rece swojego kolegi, profa od reumatyzmu. Normalnie pewnie bym olala, ale:
  • chce biegac
  • nie chce, zeby bol budzil mnie o 5 rano.
Wiec sie pewnie wybiore. I to niedlugo, zeby moc sie jednak przygotowac do wyscigu na 10 kilometrow w polowie marca.

Wieczorem
Na okolicznosc mojej potencjalnej choroby reumatologicznej: tylko dopuscilam do siebie mysl, ze to wlasnie najzwyklejszy ischaiz moze byc, zaraz mi sie przypomnialo, ze polowa mojej rodziny na to cierpi. Od razu zaczely mnie tez bolec oprocz d...y: kostki, kolana, lokcie i barki.
Moze to wiec jednak... paranoja?

środa, 1 grudnia 2010

Raport z niebiegania

Tytul bardzo dobrze oddaje stan - nie biegam, ale mimo to mam co raportowac. Bo obmyslilam sobie kolejny plan.

Nie biegam ani nie cwicze od trzech tygodni. Korzonki, zapalenie, rwa kulszowa czy jak to tam zwac, uniemozliwiaja skutecznie bieganie i fitness niestety tez. Epizod szpitalny i narkotyczne prochy (celebrex - bynajmniej nie dla celebrytow i drugie jakies zapomnialam - oba odradzam) wyeliminowaly ostry bol, ale sam stan zapalny sie chyba cmi, bo bol jest taki jak przed epizodem, czyli lagodnie mowiac - doopa.


Wymyslilam sobie, ze najwazniejsze to zlokalizowac zrodlo bolu. Moze sie to okazac dosc trudne, biorac pod uwage co mam w opisie rezunansu - T1 i T2 z lekkimi cechami hyperdensji spowodowanymi prawdopodobnie przez radioterapie; lekka dyskopatia L4, L5. Czy jest mozliwe, ze boli mnie tam ponaswietlaniowo? Czy radioterapia moze skutkowac bolem? Takim rozlanym, tepym, trudnym do okreslenia. Moze ktos z czytelnikow mi podpowie??? Zadam to pytanie dr Kocurowi - jutro rano kolejna wizyta.

 Jak widac wszelkie plany sportowe zawieszone na haku. W Toubab Dialaw na zielonej szkole znosilam to nawet calkiem dobrze, bo dzieciaki generowaly cala moja energie i uwage, poza tym kilka razy udalo mi sie poplywac w oceanie. Ale od czasu powrotu do Dakaru znow zaczyna mnie nosic. postanowilam wiec wyprobowac kurs tanca orietalnego. Umowilam sie z pania prowadzaca, ze bede chodzic za darmoche przez tydzien i jesli to krecenie biodrami bedzie mi sluzyc to sie zapisze. Namierzylam tez grupe "szybkochodzacych". W niedziele o 8 rano wyruszaja spod uniwersytetu i ida do latarni na Mammel szybkim marszowym krokiem - 12 kilosow. Troche to erzatz w stosunku do biegania, ale co mi szkodzi.  Dolacze.

Swoja droga dziwne - od niecwiczenia schudlam - znow 49 kilo.