niedziela, 7 grudnia 2014

Zdrowa

Odebralam wyniki badan kontrolnych. Mniej wiecej w piata rocznice rozpoczecia leczenia. Jestem calkiem zdrowa, a nawet wiecej - wyzdrowiala kompletnie. Teraz statystycznie ryzyko raka jest u mnie takie, jak u kazdego innego, zdrowego do czasu...

Pocelebrowalam z mezem urocza kolacja. Doktorowi zamierzam zaniesc szampana. I wypic z nim.
Zdecydowanie jestem rozczarowana, bo jakis fanfarow oczekiwalam, bicia serca i motyli, a tu tylko zwykla konstatacja - tak, jestem zdrowa. To chyba znak, ze sprawy rakowe nie zajmuja mnie juz tak bardzo, ze zyje zyciem jak sprzed.

Od miesiaca chodze do pracy. Malo ambitnej, malo platnej, ale co mialo znaczenie decydujace - poletatowej. Czulam, ze musze wejsc w rytm codziennej rutyny, planowania, zmuszania sie, bo wszystko zaczynalo mi sie rozlazic. Nie jest super, ale nie jest tez strasznie. Komfort wielki, bo po raz pierwszy robotka ktora wcale mnie nie stresuje. Nawet o niej wcale nie mysle i musze sie zmuszac, by tego na codzien nie okazywac. O czym tutaj.


sobota, 30 sierpnia 2014

Don't panic

Wczoraj ministerstwo zdrowia potwierdziło pierwszy przypadek gorączki krwotocznej ebola na terenie Senegalu. Jak to określiła pani minister, jest to przypadek "importowany" z sąsiedniej Gwinei. Student będący nosicielem wirusa znajduje sie obecnie pod opieką szpitala zakaźnego. Do szpitala zgłosił się z wyraźnymi symptomami infekcji ogólnej, ale bez krwawień, co ogólnie dobrze rokuje dla niego, oraz osób, które miały z nim styczność.



Ebola brzmi strasznie, wiem. Nie poddajemy się panice, bo moim zdaniem nie ma powodów. Wymienię tu trzy na moje oko dość ważne.

Dość długo opieraliśmy się "eboli". Biorąc pod uwagę znaczną mobilność mieszkańców Afryki Zachodniej, a Gwinejczyków szczególnie, mogło się to stać znacznie wcześniej, a nastąpiło mniej więcej pół roku od odnotowania pierwszych przypadków. Gwinejczyków w Senegalu cała masa, pracują tu jako gastarbeiterzy, kopiąc rowy, myjąc auta, sprzedając chleb, mydło i powidło w malutkich sklepikach. Pracują tu kilka miesięcy, potem zawożą bliskim zarobione pieniądze, cieszą się krótko życiem rodzinnym i wracają do Senegalu do pracy. Jakkolwiek nieładnie to brzmi, spodziewałam się przypadku nr 1 znacznie wcześniej.

Chłopak został skierowany do szpitala przez przychodnię, z wyraźnymi symptomami ostrej infekcji, ale bez krwawień; pokuszę się o stwierdzenie "w stanie średniozaawansowanym". Największą udręką lekarzy w Afryce jest zmaganie się z chorobą w bardzo zaawansowanym stanie. Dotyczy to lekarzy wszystkich specjalizacji. Po prostu chory unika lekarza jak może i już.  Biorąc pod uwagę, że w tym stadium ebola jest podobno mało zaraźliwa, z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że chłopak nie zdażył nikogo zarazić.

Trzeci "plus" tej całej tragedii jest taki, że ministerstwa zdrowia Gwinei i Senegalu współpracują ze sobą. Gwinea zanotowała chłopaka na liście osób które miały bliski kontakt z osobą chorą i powinny zostać objęte kwarantanną. Niestety chłopak zniknął, więc Gwinea poinforowała Senegal o możliwości przebywania na jej terenie potencjalnego chorego. Gwinejczyk na początku zaprzeczał kontaktom z chorym w swoim kraju, gdy został otoczony opieką i poddany leczeniu, wykazał większą wolę współpracy i podał miejsca w których przebywał i z kim miał styczność.

Co będzie dalej?
Turyści odwołują przyjazdy, ambasady włączaja swoje czerwone alerty, ekipa piłkarzy Egiptu anulowała swój przylot na mecz.
Tak to wygląda z zewnątrz. A jak od środka?

Ministerstwo zdrowia wydało oświadczenie o stanie zdrowia chorego i apeluje do dziennikarzy o przekazywanie rzetelenych, sprawdzonych informacji. Nie siejmy paniki, skupmy się na tym co najważniejsze, czyli na ograniczeniu możliwości rozprzesterzeniania się choroby i uczuleniu społeczeństwa na pierwsze symptomy. A więc higiena, długa obróbka cieplna mięsa, unikanie kontaktu z wydzielinami osób podejrzewanych o zakażenie. No i prawdziwa rewolucja obyczajowa - przestajemy witać sie uściskiem rąk!

Ministerstwo postawiło na szeroką kampanię informacyją, w każdym ośrodku zdrowia są ulotki i plakaty, w telewizji krótkie informacje. Poniżej dwa, pierwszy po francuski, drugi w wolof.




Jak my odnajdujemy się w tym wszystkim? Panika nami nie wstrząsa, ale coś przecież trzeba zrobić, by mieć poczucie wpływu na własne bezpieczeństwo i zdrowie. Postanowiliśmy więc ograniczyć przemieszczanie się publicznymi środkami transportu. I na razie tyle. Po namyśle, na basen idziemy.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Raportu brak

Bo i ebola się nie przedostała. Trzy dni temu Senegal zamknął granice lądowe, powietrzne i morskie z Gwineą. Ludzie się boją tak samo jak w Europie i podobne pomysły władzy podsuwają (wnioskuję po dziwacznych komentarzach pisanych pod doniesieniami o epidemii, - polecam uwadze).

Średnia opuściła dom rodzinny by nauki pobierać w Azji. W rodzinnym dialekcie mówimy - poleciała z Sene do Sing, czyli do kraju bez gumy do żucia. Dom pusty bez niej i smutny, nocki zarwane, bo różnica czasu nie sprzyja spaniu; wszak kontakt via skype trzeba podtrzymywać. Nie rozpaczaj, mówi koleżanka, dzieci hoduje się dla świata i właśnie świat się o nią upomniał. Niby racja i niby rozumiem. Tylko żołądek się ściska, gdy nie mogę doradzić, pomóc, rozwiać obaw przed nieznanym. Musi wystarczyć to, co dotychczas jej przekazaliśmy. Czy to wystarczy, czy byliśmy na tyle dobrymi rodzicami, by umiała oswoić świat?

Wychowujmy dzieci mądrze. Ta jedyna myśl kołacze mi się po głowie od kilku tygodni.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Ebola

Mam wielką nadzieję, że nie będę raportować rozwoju epidemii eboli w Senegalu, że nie dotrze ona do Dakaru i wygaśnie. W Senegalu jest spokojnie, panika nie wybucha, ale nie podoba mi się, że rzetelne informacje czerpać możemy tylko z zagranicznych serwisów bazujących na międzynarodowych źródłach jak WHO. Nie podobają mi się enigmatyczne informacje serwowane przez ministerstwo zdrowia, że panujemy, że należy myć ręce i takie tam bla bla.
Bardzo mi się to wszystko nie podoba.

czwartek, 24 lipca 2014

Nie sądziłam, że kiedyś do tego dojdzie

ale oto stało się. Chodzę na gimnastykę dla starszych pań. Aquagym jest boski. Co prawda zmęczyć się przy tym nie da, ale po wyjściu z wody czuję wreszcie cudowną, bezbolesną ruchomość stawów.

W dni parzyste dokładam sobie pilates na piłce dostarczonej z Pl, nudząc się przy tym straszliwie. Mam nadzieję, że dzięki tym namiastkom sportu dotrwam w jako takiej formie do końca pory gorącej, czyli gdzieś tak do listopada.

niedziela, 4 maja 2014

Ucieczka

Długi weekend przypadł na wakacje Średniej i Najmłodszego, niestety również na kumulację w pracy Pana Ha. Tzw. "mostek", czyli przyjemne francuskie połączenie miedzy świętem a weekendem, w przypadku Pana Ha kończyło się w pół drogi: piątek wolny, ale za to sobota i niedziela w robocie.

Dwa dni wakacji w tygodniu, smakują jednak dużo lepiej, niż zwykły weekend i zdecydowanie dają poczucie lepszego relaksu. Nie wiem dlaczego, ale tak już jest. To taka ucieczka z więzienia, czyli Pana Ha z korpo, moja z murów domowych i stołecznych.





Odwiedziliśmy dobrze nam znane miejsca, nie stawiając tym razem na zwiedzanie, tylko na zasłużony odpoczynek. Większość czasu spędziliśmy po tej stronie krat. Czasem ucieczka polega także na zakmnięciu drzwi. Trudno.



środa, 30 kwietnia 2014

Pozory mylą

Drepcząc w skwarze po centrum Dakaru w stronę niedrogiej jadłodajni chińskiej, zastanawiając się jak zapełnić cztery godziny oczekiwania na pobór syna, natknęłam się na znajomą Francuzkę. - Zjemy razem - rzuciła i zaproponowała restaurację raczej nie z mojej półki cenowej. Westchnęłam, przekalkulowałam, zrezygnowałam w myślach z deseru i kawy i podreptałyśmy dalej razem.

Znajoma, nazwijmy ją Eleną (rodzice Ukraińcy), wywróciła oczami odprawiając szofera, ponarzekała przy tym na brak intymności w domu, powodowany krzątaniną personelu domowego (sic!). Elena jest żoną zamożnego Libańczyka, nigdy nie pracowała. Mieszka w Dakarze od pół roku, wypatrzyła mnie na jakimś towarzyskim spotkaniu bezbłędnie rozpoznając "słowiańską urodę", jak się wyraziła.

Rozmowa miała formę dialogu równoległego, co szybko sobie uświadomiłyśmy i grzecznie, z zaangażownaiem starałyśmy się szukać wspólnej płaszczyzny tematycznej. Było ciężko. Ale warto, bo po półgodzinie mdłej paplaniny trafił mi się smaczny kąsek.

Elena bardzo by chciała, ale nie ma kontaktu z Ukrainkami mieszkającymi w Dakarze. Dwa miesiące temu zadzwoniła do niej miejscowa Ukrainka, nazwijmy ją Olgą, i zaproponowała spotkanie z rodaczkami, organizowane... w ambasadzie Rosji w Dakarze. Moja Elena zachłysnęła się - jak to w ambasadzie Rosji? Moi kuzynowie na Majdanie, ciągle się o nich martwię, a Wy się spotykacie na raucie u Rosjan? - nie mogła uwierzyć. - A tak, bo my jesteśmy proradzieckie (pour union soviétique) i nie chcemy Majdanu - odpowiedziała jej Olga. Elena rzuciła na pożegnanie, że jest patriotką i nie jest rusofilką i jej noga w ambasadzie Rosji nie postanie. Tak skończyły się kontakty Eleny z "rodaczkami".

A nasze pożegnanie było nadspodziewanie ciepłe i życzliwe.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Coraz częściej trafia mi się dzień

z którym nie wiem co zrobić, jak go wypełnić. Krzątaniną, która wydaje się bez sensu, która jest bez sensu wobec worka nieszczęść rozsypujacego się po świecie? Oglądam te nieszczęścia blisko, zbyt blisko. Nie potrafię, nie mogę się nad nimi wszystkimi pochylać , więc obojętnieję. Ale świadomość ich istnienia tuż obok, za ścianą prawie, za szybą samochodu, za tymi rozpadającymi się drzwiami, nie pozwala mi się "krzątać".

Wyśmiewałam żony ignorantki. Ale teraz im zazdroszczę. Spokoju i siły.
Chciałabym cofnąć czas i nie poznać.