wtorek, 24 września 2013

Wspomnienie wakacji

Właściwie, to polskie wakacje powinnam zaliczyć do nieudanych: za długie, zbyt intensywne, obfitujące w pomyłki i wymuszone zmiany planów, zakończone wielkim bólem. Powinnam. Ale mimo to uważam, że było cudnie.


Wszystko zaczęło się od tego, że pomyliłam pociągi. Chociaż nie, zaczęło się od tego, że oczywiście przywiozłam Afrykę, czyli, że zrobiło się gorąco. Na mój przyjazd. Jak zawsze. Taka karma - muszę znosić upał w Afryce i upał w Europie (jedyny chłodny przerywnik w ostatniej trzynastolatce, to trzy tygodnie spędzone w górach Maroka).
Potem wsiadłam do pociągu jadącego do Krakowa zamiast do Poznania. Najdziwniejsze było to, że z miejscówką w ręce dotarłam przez dzikie tłumy do mojego wagonu, mojego przedziału, w którym wolne były tylko dwa miejsca, właśnie te, wydrukowane na naszym bilecie. Tylko pociąg nie ten. Może te dwie osoby na które czekały te miejsca też się pomyliły i wsiadły do pociagu do Poznania, zamiast do Krakowa?

Prawem serii wszystko dalej poszło trochę nie tak. Przeniesiony mecz Barcelony, wybłagany, wyczekany i przepłacony, szósta podróż pociągiem (a to dopiero początek wakacji) i piąty raz podejrzliwe, wręcz oskarżycielskie pytanie najmłodszego - jesteś PEWNA, że to NA PEWNO ten pociąg??? Dalej nastąpiła polka galopka, przeplatana cudnymi chwilami zachwytów, co pozwala jednak zaliczyć wakacje do udanych.


W skrócie było tak: pociąg, pociąg, autobus, samochód, pociąg, pociąg, samochód, pociąg, autobus, pociąg. Najmłodszy strzelił focha jak to mu wakacje zepsułam, wyliczając ile dni musiał ze mną spędzić w pociągu. Zjechaliśmy Polskę wzdłuż (dosłownie, od Gdańska do Żegiestowa) i wszerz (prawie, bo od Szamotuł po urocze wsie na Podlasiu). Wyskoczyliśmy za bezpośrednią granicę (żarcie na Słowacji) i granicę trochę dalszą (trzy upalne dni, a jakże, w Wiedniu), eksplorowaliśmy górki (Beskid Sądecki) i kopalnie (polecam wszystkim poza standardową turystyczną, trasę górniczą w Wieliczce).

Podlasie jest moim odkryciem lata

Wiedeń tak mnie przytłoczył przepychem, że zdołałam fotografować tylko elementy, bez całości
Czyli atrakcji huk. Ale i tak najważniejsze były Spotkania. Z ludźmi dobrymi, mądrymi, takimi, których chiałoby się mieć blisko siebie cały czas.

A skąd wielki ból? Po przejściu z Obidzy do Krościenka przez Wysoką i Sokolicę, oraz po wałęsaniu się po Wiedniu spuchło kolano, a po szarpnięcia walizką w skłonie dołączyła się (k).rwa. Leczenie było dramatyczne z powodu braku ubezpieczenia w Pl i nasilenia bólu. O ile kolano doprowadziła mi do porządku doktor K wysysając z niego płyn koloru zdrowych sików, to leczenie kolejnego nawrotu rwy trwało i trwało, i trwało.