czwartek, 28 października 2010

plagiat - stres

Pola fajnie maznela o stresie. Ja tez juz mam dosyc tego pedu, w ktory sie wkrecilam ostatnio. Na nic nie mam czasu, na blogowanie tez nie i tematy od obcych sciagam. I tak jak Pola sie stresuje, ze sie stresuje...

Troche tesknie za tym stanem, kiedy podczas choroby bylam "zen". Brrrr, co ja pisze.

Ale, gdy podczas chorowania bylam tak mocno "antyrakowo" nakrecona, potrafilam sie tak wsciec na meza, ze mnie w stres wpedza, ze hoho. To dopiero swir, nie?

Nie przesadzajmy wiec tak bardzo, ze wszystkim co antyrakowe - wznosze toast coca-cola . :*:*:*

niedziela, 24 października 2010

od diagnozy do leczenia c.d.

W srode na do widzenia dr Kocur powiedzial - to prosze zrobic analizy i zapraszam do mnie z wynikami.

Wyposazona w skierowania na badania, w czwartek z samego rana ruszylam na rezonans i badanie krwi i siku. Dwadziesciapiec minut bez ruchu pod czyms przypominajacym kolo mlynskie nie nalezalo do najprzyjemniejszych. Od trzech tygodni trudno mi bylo wytrzymac w lezeniu na plecach bez coraz silniejszych srodkow przeciwbolowych - raczysko zaczynalo wchodzic w faze zarcia. Ale dalam rade. Maz zajal sie papierologia i przepadl na dlugie godziny pertraktujac z ubezpieczycielem. W piatek odbior opisu rezonansu - gleboki wdech, kolezanka pigula sciska mnie za reke, i - stopien zaawansowania IB, guz ponizej 4 cm, nie zdazyl jeszcze zrec innych narzadow. Niezle. Nawet bardzo dobrze, biorac pod uwage, ze symptomy mialam jak w stadium III.

No to siadamy i dzwonimy do kliniki Kocura. A tam surprise!!! Sekretarka informuje nas niefrasobliwym tonem, ze doktor dzisiaj leci do USA na kongres, ale juz ZA DWA TYGODNIE wroci. No to poprosze z zastepca, innym lekarzem. Nie ma innego, prosze przyjechac za dwa tygodnie. Znow siadlam i znow zaplakalam. I tym razem maz ze mna. Zimnej krwi nie stracila koleanka pigula. Chwycila telefon, zadzwonila do kliniki Kocura i mowi - dzien dobry, dzonie z kliniki X, chcemy zaprosic dr Kocura na konsultacje. - Dr raczej nie bedzie mogl do Panstwa dzisiaj przyjechac, bo wylatuje w nocy a ma jeszcze nagly przypadek i musi operowac u siebie w klinice - sekretarce sie wymsknelo. To byla informacja, na ktora nasza przebiegla pigula tylko czyhala - biegiem do kliniki i warowac pod jego drzwiami - powiedziala.

Po drodze wszystko sobie przemyslalam i wyciagnelam wniosek, ze jednak polece sie leczyc do Polski, ale zanim to nastapi, to ich wszystkich tak ochrzanie, ze im sie francuski ze slowianskim akcentem bedzie do konca zycia w horrorach snil. Zaczelam od sekretarki. Ze jest niekompetentna, ze nieprofesjonalna, ze nie szanuje pacjentow, ze jak mogla nam tego nie powiedziec. I ze wiem, ze dr jeszcze nie wylecial, ze zaraz przyjedzie i ze ja sie spod jego gabinetu nie rusze. Oniemiala.

Dr przyjechal. Uprzedzony o calej sytuacji. Z wymuszonym usmiechem bierze mnie za reke, protekcjonalnie  cedzac przez zeby - Madam Haris, widze, ze sie pani zdenerwowala - i prowadzi do gabinetu. W gabinecie siadamy na przeciw siebie. Jestem niska, on wysoki, ale jakos tak nieprzemyslanie postawili wysokie krzeslo po stronie pacjenta. 1:0 dla mnie. Maz widzac, ze mam zamiar dalej pyskowac przejmuje inicjatywe i mowi - no bo juz mamy wszystkie wyniki i list gwarancyjny ubezpieczyciela - mowi. - W dwa dni? To nadzwyczaj szybko - dr na to. 2:0 dla nas. Przeglada dokumenty i przemawia - Madam, w tym kraju jest bardzo duzo niepowaznych ludzi, ja do nich nie naleze i zapewniam, ze w tym stadium mogla pani spokojnie poczekac dwa tygodnie na moj przyjazd - no tutaj to pogral niezle. - Ale ja tego nie wiem i do pana powrotu mozemy zejsc na zawal - podnosze histerycznie glos i psuje tym samym mediatorskie wysilki mojego meza. Prawie slysze, jak dr zgrzyta zebami; a co mi tam, nie mam nic do stracenia i dalej ciagne - Ja nie wiem, kto w tym kraju powazny jest, a kto nie. Ale obiecal mi pan, ze zaczne leczenie w przyszlym tygodniu, co w zwiazku z pana wyjazdem okazuje sie niemozliwe - prowokacyjnie patrze mu w oczy. I tak sie chwile mierzymy. stajemy w rozkroku, odmierzamy kroki, jeden, dwa, trzy, no, kto pierwszy chwyci za spluwe? Chla chla, tu mnie troche ponioslo.

Mierzymy sie wzrokiem. - Powiedzialem, jak tylko przyniesie Pani wyniki - uscisla, ale ja juz wiem, ze wygralam. Dr chwyta za telefon, umawia mnie na pierwszy wlew na wtorek i pierwsze naswietlanie. Oddycham spokojniej. Teraz czas na uspokajajace gesty. -Alez z niej diablica, zawsze taka jest? - pyta mojego meza. - Moze i jestem okropna, ale za to skuteczna - odpalam.

To bylo nasze pierwsze i ostatnie starcie. Dalej bylam juz bardzo grzeczna i zdyscyplinowana pacjentka. Zawsze uprzejma i usmiechnieta. Doktor okazal sie sympatycznym facetem, chociaz protekcjonalizmu nie pozbyl sie nigdy. Ale najwazniejsze, znal sie na swojej robocie.
End.

Ciagu dalszego nie bedzie, leczenia nie warto opisywac.

sobota, 23 października 2010

Do diagnozy - c.d.

Jestem ostatnio w coraz lepszej formie fizycznej, robie plany, probuje je realizowac. Jedna noga ciegle tkwie we wspomnieniach, co w sumie nie jest jakies bardzo nieprzyjemne czy dolujace. Wspominam co bylo dokladnie przed rokiem, przy czym mam wielka ochote obgadac to jeszcze raz, z dystansem i radoscia, ze to przeszlosc. Moj Malzonek jakos nie chce o tym slyszec, dla niego to przeszlosc do ktorej nie chce wracac. Ale skoro on nie chce, to WY posluchacie :P:P:P Nie macie wyjscia.

O trudnych rozmowach z ginekolozka pisalam wczesniej. To byl tak na prawde pikus, kilka malych wymuszen na przesympatycznej pani doktor. Przede mna oczekiwania na wyniki i starcie z dr Kocurem, badz co badz, bardzo zapracowanym profesorem.

Gdy wreszcie ginekolozka dala sie namowic na biopsje (ze ona mi ja zrobi, nie ja jej oczywista) i wreczyla mi plastikowy przezroczysty sloiczek z plywajacymi w srodku kawaleczkami mnie, pognalismy z mezem do laboratorium. A tam niespodzianka - czas oczekiwania na hist-pat do trzech tygodni, bo nie robia tego na miejscu tylko wysylaja do Francji. Siadlam i zaplakalam. I plakalam tak przez tydzien. Z bezsilnosci, bo nadal oficjalnie nie mam raka, a wiem, ze go mam, i ze strachu. Snulam wizje, ze umre nie leczona, albo umre bo za pozno zaczne leczenie. Jakos zadna inna opcja, ze nie umre, nie przychodzila mi do glowy. Resztkami sil siadlam do kompa i zaczelam uruchamiac akcje - lece sie leczyc do Polski.

Dzieki ogromnemu wsparciu przyjaciol i rodziny, wszystko zostalo zalatwione: bilet kupiony, wizyty u prof. Markowskiej i drugiego lekarza w Wawie umowione. Znalazl sie nawet pracodawca gotowy mnie, ehem, zatrudnic. Nie uspokoilo mnie to ani troche. Nadal wylewalam hektolitry lez, bo musze zostawic maluchy, meza i czy ich jeszcze kiedykolwiek zobacze? Ktos nam wtedy podpowiedzial, by isc prywatnie do dr Kocura. Poszlismy. Trzy dni przed planowanym wylotem do Polski. W poczekalni dopadl mnie telefon z laboratorium. Ze maja wyniki (po tygodniu, a nie po trzech) i mam je pilnie odebrac (co swiadczylo tylko o tym, ze sa zle). Byli nawet gotowi przeslac je internetem albo i faksem i to juz natychmiast, do kliniki. 15 minut pozniej, sekretarka zaprosila mnie do gabinetu. A ja stalam skamieniala z faksem w rece. Rozumialam z niego tylko trzy slowa - carcinome epidermoide invasif.

Klapnelam na krzeslo w gabinecie, maz obok. Kilka razy zaczynalam opowiadac z czym przychodze, za kazdym razem glos mi sie zalamywal w polowie zdania. Zdolalam tylko wyciagnac reke i podac dr Kocurowi fax. Udzielil mi sie spokoj, z jakim doktor uciszyl moje niezdarne proby komunikacji - zobaczymy, prosze na fotel. Podczas badania tlumaczyl, pokazywal (kolposkop podlaczony do ekranu) i uspokajal - wstepnie moge powiedziec, ze chcialbym miec wszystkie pacjentki w tym stopniu zaawansowania. Decyzje podjelismy blyskawicznie - zostaje i lecze sie tutaj. Doktor przepisal skierowania na badania i ustalil od kiedy zaczynamy leczenie. Wyszlam z jego gabinetu usmiechnieta i przekonana, ze wszystko bedzie dobrze. To byla sroda, 28 pazdziernika 2009. Myslalam tak do piatkowego popoludnia...
c.d.n.

piątek, 22 października 2010

Pytanie zasadnicze

Dlaczego dzieciom wydaje sie, ze wiedza co dla nich lepsze?

poniedziałek, 18 października 2010

Sezon biegowy

W Polsce wlasnie powoli konczy sie sezon biegowy. Przeczytalam, ze biegaczowi nie wolno zaniechac trenowania zima, bo grozi to spadkiem formy do zera i koniecznoscia zaczynania od truchtu na wiosne. Poleca sie zatem silownie, fitnesownie, sporty halowe. I bieganie, gdy aura sprzyja.

W Senegalu za to wrecz przeciwnie - zaczynamy sezon. Wczesniej bylo za cieplo, za wilgotno, za duszno. Wiekszosc zawodow odbywa sie tu na wiosne i wczesnym latem, po czym nastepuje przerwa wakacyjna i piekielny poczatek jesieni. Gdybym wiec w przyszlosci, takiej dalekiej oczywiscie i o-czym-ja-tu-pisze-to-zbyt-ambitne, ale gdybym np. chciala pobiec kiedys np. w takim Maratonie Poznanskim, mialabym spory problem z BPS (ha, pierwszy termin, nie wiecie co to, to szukajcie), bo przygotowanie przypadaloby wlasnie na "sezon piekielnego goraca i wilgoci".
Ale planujac juz bardziej realistycznie - jesli chce pobiec 10 km w kwietniu, mam spoooro czasu na przygotowania.

Dzisiaj po dwoch tygodniach przerwy poszlam pobiegac. Zsynchronizowalam idealnie sporty i zajecia dodatkowe dzieci i bedzie to wygladalo tak: poniedzialek i sroda poznym popoludniem - krotkie bieganie, sobota rano - dlugie bieganie. Do tego dwa razy w tygodniu (czwartek i jakis inny dzien) - silownia.
A co do dzisiejszego truchtania - biegalo mi sie fatalnie. Pol godziny, wolniutko i z przerwa. O 17 Bulwar Zachodni byl calkiem pusty, co swiadczy o tym, ze wybralam jednak zbyt wczesna pore. Spocilam sie jak mysz - 35°C. Ale za to tym razem nie zapomnialam o kaszkiecie i teraz wieczorkiem czuje sie super. Ciekawa jestem jak bede sie czuc jutro rano...

niedziela, 17 października 2010

Kasia

Polska medycyna nie ma jej juz nic do zaoferowania. W przeciwienstwie do francuskiej.
Tutaj blog z informacjami o Kasi i leczeniu, na ktore jej wspaniali przyjaciele zbieraja pieniazki http://kasioweopr.blogspot.com/ , a tutaj blog Kasi, dowcipny, lekki i nie tylko o raku http://herzogincecilie.wordpress.com/

piątek, 15 października 2010

"medycyna naturalna" c.d.

Czasami mam ochote plakac z moja kolezanka pigula, gdy slysze opowiadania jaka droge przechodza w Senegalu pacjeni onkologiczni od diagnozy do rozpoczecia leczenia. Leczenie onkologiczne w szpitalu panstwowym jest odplatne. To pierwsza przeszkoda. Zaprzeczenie - bo przeciez dobrze sie czuje - kolejna. Wiara, ze - pomoze mi "medycyna naturalna", bo pomogla wujkowi, dziadkowi i sasiadowi - trzecia. W efekcie pacjent po wyjsciu z gabinetu lekarskiego, zaczyna pielgrzymke po specjalistach od ziolek, marabutach - specjalistach od gri-gri z jaszczurzej skorki i pazurka nietoperza. Nie pomaga? Ech, oszust marabut, w sasiedniej wsi jest lepszy. Ten tez nie pomaga? Podobno pod granica z Gambia jest taki wyjatkowy - ministrowie do niego zjezdzaja... Prawda to - jest i zjezdzaja.

Pacjent wraca oczywiscie do swojego lekarza po kilku miesiacach, gdy bol rozrastajacyh sie tkanek nowotworowych zaczyna byc nie do zniesienia...

Bywaja tez inne historie. Siostrzenica meza, cudowna i inteligentna dziewczyna, przedstawila mi swoja najblizsza przyjaciolke. Dziewczyny razem wyjechaly dwa lata temu do Francji na studia, u kolezanki lekarze wykryli zaawansowanego raka (nie wiem dokladnie gdzie ognisko pierwotne, z rozmowy wynika, ze zaatakowanych jest wiele organow). Kolezanka przeszla kilka cykli chemioterapii, niestety, odpowiedz byla nikla, do tego pacjentka wymeczona, przerazona, z dala od rodziny. Po poltora roku zdecydowala sie wrocic do Senegalu. Rodzice podobno skontaktowali sie z cudownym ozdrowicielem, ktory leczyl z raka prostaty prezydenta Gabonu Omara Bongo*. Bongo zmarl w czerwcu 2009...

Nie jest moja intencja epatowanie bieda czy zabobonami ciemnej Afryki. Takze w centrum Europy tolerowane sa praktyki znachorskie. To tylko taka senegalska "cieciorka w nodze".

Rak jest podstepna choroba takze z tego powodu, ze sklania chorego do takich wlasnie, irracjonalnych dzialan.

"medycyna naturalna"

Moja kolezanka jest pigula i pracuje w tutejszym prywatnym szpitalu na "pokoju" dializ. Twarda z niej baba, ale ktoregos razu pekla i bliska lez wyznala, ze coraz czesciej czuje wscieklosc i bezsilnosc, bo wiekszosc jej pacjentow to ofiary... ziolek. Znamy dzialanie naszych melis, rumiankow czy miet, wiemy, ze po dziurawcu nie na slonce, ze niektore ziola moga wchodzic w reakcje z lekami, dlatego podczas wszelkich "esktra" kuracji trzeba z tym ostroznie (zakladam, ze wiemy). Tutejsze ziola i "plante" - rosliny pewnie tez zostaly przebadane przez specjalistow, opisane i zaklasyfikowane. W powszechnym uzytku funkcjonuja rozne specyfiki jak kenkeliba, liscie baobabu, zielony "bisab". Remedium na zmeczenie i na kaszel. I dobrze, gdyby na tym sie skonczylo.

Niestety, u roznych specjalistow od medycyny naturalnej (moj dr opluwa sie, jak slyszy te nazwe) mozna dostac specyfiki np. na klopoty z potencja. Stawiam 10 do 1, ze prawie kazdy facet predzej kupi buteleczke na rogu niz pojdzie do lekarza. Dalej. Problem z cera, sercem, nerkami, bolem, trawieniem, brakiem milosci, zazdrosna zona, zbyt duzym powodzeniem sasiada... na wszystko znajdzie sie sposob. Nawet jesli "specjalista" zna ogolne dzialanie danej rosliny, nie potrafi zastosowac jej w odpowiednich ilosciach lub laczy z innymi skladnikami zwiekszajacymi toksycznosc. I w taki wlasnie sposob zdrowy dotad czlowiek laduja w szpitalu z ostra niewydolnoscia nerek.

poniedziałek, 11 października 2010

Droga do diagnozy

Joanna pisala ostatnio o pierwszych symptomach chorobowych. Ze pierwsze objawy "podszywaja sie" pod typowe dolegliwosci jak zmeczenie, przeziebienia, przesilenia itd. Ciezko je powiazac z rakiem nam pacjentom, i niestety lekarzom pierwszego kontaktu rowniez. Ja sama dziekuje mojemu cialu, ze dalo sygnaly bardzo wczesnie. Symptomy, ktore objawiaja sie dopiero w III fazie choroby u mnie pokazaly sie juz w I stadium. Szczesciara ze mnie, co?

Fundacja DSS zamieszcza "komentarze" o onkologii. Dwa felietoniki - raka leczy onkolog, bezcenne. Zanim jednak trafimy w rece - zakladam, ze - dobrego onkologa, czeka nas krotszy lub dluzszy proces diagnostyczny. W praktyce - pochod od drzwi gabinetu lekarza rodzinnego, przez roznej masci specjalistow.
Stawiajac sie u lekarza mamy prawo sadzic, ze ma on wyrobione schematy diagnostyczne i stosuje sie do nich w celu wykrycia przyczyn pogarszajacego sie stanu zdrowia. I tak najczesciej jest. Ale mam tu bardzo zla wiadomosc - lekarz to niestety tez czlowiek, a nasza postawa (czarny humor, zbyt duzy optymizm, powalajacy pesymizm, postawa roszczeniowa itd.) tez nie zawsze bywa pomocna.

Rowno rok temu przesiadywalam w gabinecie uroczej pani ginekolog, wymuszajac przyjecie poza kolejka (terminy na dwa tygodnie zajete) i probujac przekonac ja, ze mam raka, bo wujek Gogl tak mi powiedzial. Pani ginekolog wymigiwala sie, wzdychala, a jej wzrok mowil - znowu ta upierdliwa pacjentka. Kazalam zrobic sobie biopsje, nie dajac sie zbyc twierdzeniem, ze to nie ten szczebelek diagnostyczny. Po raz kolejny w zyciu pomogly mi tupet i determinacja. Choc przyznaje, ze to nie jedyna sluszna metoda.

niedziela, 10 października 2010

Nieciekawie

jakos sie tak zrobilo.

Nie biegalam ani razu w poprzednim tygodniu, poszlam tylko dwa razy pofikac nogami i sie pofitnesic. Kaszle od ponad dwoch tygodni, a od kilku dni az czasami glos trace. Zreszta wszyscy kaszla. Wg mnie taki efekt daje przebywanie na ulicy w godzinach szczytu - spaliny i zanieczyszczenia podgrzane w temp. ponad 35°.

Czekamy wszyscy na ochlodzenie...

******

Ja dodatkowo czekam jeszcze, az maz WRESZCIE SKONCZY URLOP I PRZESTANIE MI SIE PALETAC W DOMU POD NOGAMI CALY DZIEN i sie czepiac dlaczego to tak, a tamto nie tak (stawiam, robie, wlaczam, mowie, klade itd.). Won do pracy!!!

Tanecznie

Zatrzymala sie u nas Mbarou Ndiaye, tencerka. Kolezanka kolezanki, od jakiegos czasu takze nasza kolezanka. Dziewczyna spoza metropolii, przesiaknieta tradycyjnymi legendami, co moje dzieci wprawia wieczorem w stan ekstazy - sluchaja jej bajek z wypiekami na twarzy (zwlaszcza, gdy nie ma pradu i siedzimy przy swieczkach... wrrrr). Przyjechala na warsztaty, doksztalcic sie.

Jedno z pierwszych spotkan mojego przyszlego meza z moja polska rodzina kilkanascie lat temu. Ktos mowi - czarni to maja dryg do tanca i muzyki - patrzac znaczaco na mojego meza. - ja nie bardzo, odpowiada moj maz; ja jestem inzynierem - i spuszcza wzrok przepraszajaco, ze nie sprostal oczekiwaniom. Hle hle hle. Na usprawiedliwienie mojej rodziny - znaczna czesc to muzycy.

Najdrozszemu slon na ucho nadepnal, ale przyznajc trzeba, ze jest wyjatkiem. Muzyka i taniec towarzysza tu ludziom prawie caly czas. Dzieci noszone na plecach od pierwszych miesiecy zycia, blogo zasypiaja kolysane w rytm zycia matki - jej krokow, pracy i tanca. Gdy zaczynaja dreptac ochocza bija patyczkami w bebenki czy puste puszki, podryguja przy tym, podskakuja. A spiewy? Co dzien zamieram na chwile lub dwie w zachwycie, gdy zolnierze z pobliskich koszar wybiegaja na poranny rozruch. Piekne glebokie glosy, wyklaskiwane rytmy i to miarowe szur szur... Jestem zywym przykladem, ze reakcja na rytm wyzwala w czlowieku zupelnie nowa energie.

Mbarou tanczy od zawsze. Jako jedna z niewielu nie senegalska cepelie ale wspolczesny taniec afrykanski. Ma niesamowite rece. One same tancza, wyginaja sie, opowiadaja historie. Sami spojrzcie.
Zdjecie zamieszczam za pozwoleniem Mbarou.

środa, 6 października 2010

Potrzebna krew dla Joanny

Pewnie wiekszosc czytelnikow o tym wie.
Ale na wszelki wypadek, dla znajomych z Warszawy - zamiast pijawkom oddajcie Joannie.
http://chustka.blogspot.com/2010/10/183-krew-dla-mnie.html

Joanna jest jedyna w swoim rodzaju, cudowna wojowniczka. Kobieta  z wielkim sercem, wspanialym poczuciem humoru, ogromem milosci dla swojego piecioletniego Syneczka i ... cietym jezyczkiem. Zmaga sie z zaawansowanym rakiem zoladka. Za kilka dni czeka ja operacja. Jesli mozesz, oddaj krew dla Joanny.

Dziekuje

niedziela, 3 października 2010

Goracy weekendzik: CoolGraul, przebiezka i upal

Pierwsza sobota miesiaca - obowiazkowo dyskoteka/klub "CoolGraoul". Graoul po woolof oznacza hm, wlasnie, trudno to przetlumaczyc. Niektorzy mowia, ze znaczenie zahacza o ang "cool". Literalnie na fr tlumaczone jest jako "c'est pas grave" czyli "nie szkodzi". Nie da sie bez kontekstu przetlumaczyc. Jesli cos idzie nie tak, mowi sie "graoul" i po klopocie. Co ma oznaczac, ze klopot przestaje byc dla nas klopotliwy.

CoolGraul to miejsce spotkan mlodych i troche starszych przy wybuchowej mieszance muzycznej, od Cesarii Evory, po zuk, Rn'B, Reggae i czywiscie senegalski M'ballah. Mix muzyczny, mix ludzki, wszystkie nacje, wszystkie kolory i odcienie. Mijesce moze sie wydawac dosc obskurne, nadgryziony zebem czasu klub sportow wodnych Oceanium i siedziba dosc preznie dzialajacego stowarzyszenia ekologicznego. Plac taneczny pod golym niebem z widokiem na wyspe Goree na tylach palacu prezydenckiego. Uwielbiam takie klimaty.

Poniewaz miniony tydzien mijal nam pod znakiem swietowania rocznicy slubu, maz obiecal, ze pojdziemy. I oczywiscie w ostatniej chwili wymigal sie. Zatrzymala sie u nas kolezanka, zawodowa tancerka, wiec Najdrozszy stwierdzil, ze on z dziecmi zostanie, a my kobiety mozemy sie same powyginac. Powyginalysmy sie prawie do rana. Mbarou profesjonalnie, ja amatorsko. Ale i tak czesc zachwytow i chwaly splynela na mnie. Dzisiaj Srednia i Najmlodszy pobierali nauki ze wspolczesnego tanca afrykanskiego. Mbarou, ech, o niej na pewno napisze szerzej.

Calonocna impreze znioslam bardzo dobrze. Przyczynil sie do tego zapewne brak uzywek, ktore zwykle towarzyszyly mi gdy w przeszlosci oddawalam sie prostym rozrywkom. Sie nie oburzaja, to nie oslawione w ostatnich dniach dopalacze. Odzywki to Flag - piwo dosc mocne i gorzkie oraz... Gazelle - piwo tzw sikacz.
Ich brak pozwolil mi odbyc o zmierzchu trzydziestominutowa przebiezke z Najdrozszym u boku (albo raczej w tyle ;).

A jesli chodzi o upal. Nie bede was przekonywac, ze temperatura 35° jest lepsza od 8°, bo nie chce wywolywac polemiki. Jednak przy takiej temperaturze i takiej wilgotnosci wiecie co sie robi czlowiekowi na brzuchu? No, wiecie?

sobota, 2 października 2010

18 lat temu,

2 pazdziernika 1992 zostalam najszczesliwsza kobieta pod sloncem, zostalam mama. Po raz pierwszy. (dwa kolejne razy byly rowniez wspaniale, ale ten pierwszy byl...pierwszy).

Dzis moja Najstarsza, czyli Olka alias Alex, konczy 18 lat.
Jaka jest? Odwazna, kreatywna, empatyczna ale rowniez asertywna. Jak pocwiczy nad wytwaloscia, to bedzie calkowicie "skazana na sukces".

Olu, zycze Ci, zeby twoja DROGA byla ciekawa, fascynujaca i zeby miala dobry cel. Zycze Ci rownowagi, dobrych wyborow. Zycze szczescia i milosci. I przyjaciol Ci zycze.
Kocham Cie moja mala coreczko
Mama