środa, 25 maja 2011

Cytologia u Ewy

Poruszyla mnie dyskusja na blogu Ewy o propozycji obowiazkowych badan cytologicznych. Chcialam dopisac komentarz, ale by to zrobic trzeba sie na onecie zalogowac, a onet Afryki nie lubi i uparcie mi odmawia (pewnie cos tam niekompatybilne mamy). Odpisuje zatem tutaj.

Cala ta dyskusja z perspektywy kraju, w ktorym cytologia jest platna, bardzo kosztowna i niewiele kobiet moze sobie na nia pozwolic, jest dla mnie bardzo... egzotyczna. Z tej perspektywy az kusi by zaproponowac takie rozwiazanie - nie robilas cytologii regularnie, zachorowalas na raka szyjki macicy - plac za leczenie (lub przynajmniej jego czesc).

Prosto, bolesnie i po amerykansku.

Tak mnie nadchodzaca wizyta Obamy natchnela.

niedziela, 22 maja 2011

I znów na sportowo

Wstałam dzisiaj o 5 rano. Wczoraj tez. Ale wczoraj była sobota, a dzisiaj jest niedziela, róznica zasadnicza. Wstałam więc w niedzielę, zeby się samookaleczać, czyli bez przymusu i szantazu przejść 30 kilometrów w średnim tempie 6 na ha. Pogięło mnie totalnie. Z ręką na sercu - było dużo łatwiej niż ubiegłotygodniowe 25 kilo, co oczywiście nie znaczy, że było lekko. Boli mnie to co zawsze, czyli tyłek i śrubki w bioderkach.

Po przyjściu do domu padłam. Pan Ha stając nad garami kręcił tylko głową, co za dom - żona się ulatnia w niedzielę, mąż robi dzieciom śniadanie i obiad - bręczał. Chce mnie wpędzić w poczucie winy. Nie uda mu się. Po obiedzie zasiadłam do kompa i pokazałam ukochanemu i dzieciom: gdzie szliśmy, z kim, ile kilometrów nachodziliśmy i co widzieliśmy. Średnia jest dość usportowionym dzieckiem, więc oczy jej iskrzą i chyba rozumie, że ja muszę, że po prostu muszę.

Jest jeszcze aspekt społeczny tego mojego łażenia i wolnego sobotniego biegania. Poznaję ciągle nowych ludzi, ich opinie na różne ciekawe tematy. Dyskutujemy, opowiadamy, poznajemy (ja przy okazji poznaję nowe francuskie słówka, memłam je w pamięci i po powrocie sprawdzam w słowniku).


Gdy jako tako doszłam do siebie i zjadłam bardzo smaczny obiadek (makaron z sosem warzywno - mięsnym; kocham Cię mój mężu, tylko Ty robisz takie wspaniałe obiadki w niedzielę), zasiadłam do oglądania Dr Hausa. Wtręt - po francuskich reklamach poznaję, że się gorąco zrobiło w Jewropie - same reklamy lodów. Jak zawsze niewiele zrozumiałam z filmu, a oglądanie białych fartuchów przypomniało mi, ze trza sie przygotować do jutrzejszego szkolenia - Dr Kocur będzie jutro szkolił studentów szkoły pielęgniarskiej z raka szyjki macicy, o czym będzie można dowiedzieć się za kilka dni z bloga projektowego.

piątek, 20 maja 2011

Spodziewany koniec zimy

Chyba juz dla wszystkich stało się jasne, ze mój blog przezywa kryzys. Jak na niego patrzę, to mnie bolą zeby, tak razi mnie szata graficzna, z którą za cholere nie mogę sobie poradzić. Zrobić tak, żeby było ładnie. Żeby mnie siem podobało. Za cholerę.



Temat raka osobistego przestał mnie poruszać. Jestem zdrowa i będę i choroba nie wróci, wiem to. Pozostaje temat raka ogolnie. No to czasem coś tam skrobnę. Ale nie ma co ukrywać - brak osobistego zaangażowania znacznie obniża dramaturię. Wieje więc nudą. Trudno. Bardziej niż własny rak interesuje mnie sytuacja na innych rakowych blogach. Zaciskam kciuki cały czas.



Przywoływanie rozmów z Doktorem Kocurem juz nie przystoi, bo zaraz Kocur przestanie być anonimy; za tydzień lub dwa ruszy blog projektowy i na nim Kocur pojawi się jako prof dr A.A.K, więc sami wiecie - nie wypada.



Pozostaje mi bieganie.



W Polsce ciepła wiosenka, pachnie słońcem i bzami. Powiązania między pogodą tam i tu, powodują, że życzę Wam w Bolandzie jak najdłuższej zimy; bo gdy u Was robi się przyjemnie ciepło, u mnie robi się nieznośnie gorąco. Ogłaszam więc otwarcie sezonu mango, komarów i upału. Moskitiery trza wyprać i zamontować nad łóżkami, koce wymienić na cienkie prześcieradła, zimowy odziewek zapakować do następnego sezonu.



Wzrost temperatury i wilgotności przekłada się na konieczność zmiany biegowej logistyki. W środę zaspałam na poranne bieganie. Zamiast o 6 rano poszłam biegać o 9 odpowiednio przygotowana, czyli wysmarowana filtrem 50, z kaszkietem i w okularach. Mimo tego nos mi się przypalił i skóra z niego złazi. Może powinnam nabyć kaszkiet z dłuższym daszkiem, taki, który zakryłby przed słońcem cały mój nos ? zastanawiałam się na głos. Nie ma takich kaszkietów, uczynnie zapewnił mnie pan Ha.



Dzisiaj biegałam 45 minut od 7.30. Wróciłam zmęczona jak pies i odwodniona nieludzko. Wydawało mi się, że połowa wody, która znajdowała się w moim organizmie postanowiła wydostać się przez pory na zewnątrz i znaczyć mój szlak biegowy. Jutrzejsze długie i wolne wybieganie zaczynamy o 6 rano. Zabieram ze sobą pas i dwa bidoniki. Za radą Graziano wsypie odrobinkę soli do wody i zcisnę kapkę cytryny.



A tutaj zagadka. Co to i jak to się po polsku nazywa (pytam, bo sama nie znam polskiej nazwy). Zwyciezca dostanie paczuszkę z owocami baobabu, ale dopiero w październiku.








Co tu sie dzieje, dlaczego edycja sie rozlazi?














niedziela, 15 maja 2011

O poranku w niedzielę

Moje maratońskie zapały dostały dzisiaj kubeł zimnej wody. W ramach przygotowań do maratonu pieszego przeszłam dzisiaj 25 kilometrów w około 3 i pół godziny. Jestem tak zmeczona, że nie chce mi się robić wyliczeń, w jakim tempie szliśmy po odjęciu wszystkich przystanków. Ostatnie dwa kilometry znów pokonałam biegiem, bo biodra nawalały i domagały się zmiany ergonomiki ruchu. Po powrocie do domu wtarłam w nie żel Clipol, działa cudownie przeciwbólowo i chłodząco. Z innych doznań: 1 - jeszcze godzinę po marszu czułam ciepło w kolanach, 2 - znów porobiły mi się bąble na wewnętrznych stronach pięt, 3 - bolą mnie mięsnie długłowe ud (o ile uda takie mają), mocno, nawet przy lekkim dotyku.
Mam więc namiastkę wyobrażenia, jak się człowiek musi czuć po przebiegnięciu/przejściu maratonu.

Pozwolę sobie jeszcze dorzucić głos w sprawie odchudzania. Nie wiem jak ludziom udaje się schudnąć uprawiając intensywnie sport. Po dzisiejszym "spacerku" zjadłam dwa domowe hamburgery, jeden na obiad, drugi na kolację, i cała furę niezdrowego, rakowego żarcia, które zostało po wczorajszych urodzinach Średniej: pop corn, ciasto, orzeszki, nawet jakieś resztki chipsów. Pisząc te słowa popijam mrożoną kawę, w której pływa ogromna porcja lodów (śmietany juz nie dałabym rady). A ważąc się ostatnio doszłam do wniosku, że koniec z bezkarnością jedzeniową. Dobijam do 52 kilo i wystarczy, więcej już nie chcę.

Sukcesem dzisiejszego dnia był debiut pana Ha w marszach przełajowych "chodzimy po Dakarze". Nie przeszedł ze mną całych 25 kilo, dobił do nas mniej więcej w 2/3 drogi, gdy przechodziliśmy obok naszego domu, potem chwalił się dzieciom, że przeszedł połowę. A niech mu będzie.

sobota, 14 maja 2011

O poranku

Poranne bieganie bardzo mi służy. Wczesne pójście spać, dość głęboki sen, co w przypadku przedwczesnej i sztucznej menopauzy jest rzadkością, pobudka o 5 rano; trochę jak w wojsku. Albo zakonie. Ale bieganie tego właśnie wymaga - samodyscypliny i uregulowanego trybu życia. Ponieważ emocje trochę mną rzucają i mam bajzel w głowie (określenie baj Marciocha), na tym etapie element porządkujący bardzo mi odpowiada. Dzisiaj dwie godziny podbiegów pod latarnię na Mammel. Fajnie.

Jutro marsz - 22 kilometry, bo udało mi się przekonać pana Ha. No i zapisałam się na maraton marszem w czerwcu. Przejdziemy od Dakaru do Różeowego Jeziora.

Gdy w lutym zaczynałam moje ranne bieganie, słońce wschodziło krótko przed 7 rano z brutalnością znaną tylko z tropików: do 7.45 ciemno, o 7.55 jasno; i to wszystko; żadnego przedświtu, jutrzenki. Tu gdzie jestem długość dnia prawie równa się nocy, z małą przewagą na korzyść dnia latem - świt wita nas teraz podczas biegania około 6.20. Biegłam w górę było ciemno, zbiegam w dół, jest już jasno. A jak jeszcze jesteśmy przy tematach pogodowych, dodam z ulgą, że pogoda nas rozpieszcza w tym roku. Połowa maja, a w Dakarze nadal przyjemnie chlodnawe noce, można spać bez klimy i wentylatora.

Blogger u mnie tez wariuje, znikneły na kilka godzin wszystkie kopie moich postów, kóre normalnie zachowane są w "edytuj posty". Brrrr, obleciała mnie gęsia skórka na myśl, że mój pamiętniczek miałby zniknąć. Może jednak kopie zapisaywać w dokumentach. Albo gdzies. Tylko gdzie? O, i etykiety poznikały. Ratuj się kto może....

wtorek, 10 maja 2011

Biegowo i marszowo

Dziewczyny z grupy biegowej IAM Team oraz Graziano, ktorzy przytulili mnie na dwa treningi w tygodniu, powoli zblizaja sie do swojego startu, czyli do stowy w Passatore. Trenuja prawie codziennie. Przygladam im sie i... moze nieladnie to brzmi, ale probuje wyciagnac nauki z ich doswiadczen i nie popelniac ich bledow. Bo np unikają klasycznej rozgrzewki, tylko rozgrzewaja sie w biegu, robiac pierwsze dwadziscia minut powoli. Niby tak tez jest dobrze, ale gdy w ostatnia srode ruszylismy po takiej wlasnie rozgrzece do kilometrowki w tempie 12/h (ja odpuscilam po pierwszej), po trzeciej I. wysiadlo kolano, G. poczul bol w udzie. Cos tam zaczelam gdakac, ze nie tak sie powinno, ale na mnie lypnela M; nie dziwie sie – moje doswiadczenie przy ich - zadne. Baknelam tylko na usprawieliwienie – bo w Polsce taki boom teraz na bieganie i wszedzie tak trabia o tej rozgrzewce. Podobnie zreszta z rozciaganiem – tylko ja po biegu rozciagam, co tam Staszewski kaze.


W ubiegłym tygodniu odzyskałam buty i podleczyłam otarcia. Z moim zdaniem, że paznokieć tragicznie nie wygląda, nie chce się zgodzić doc. - Jak Ci zacznie odchodzić i dostaną się bakterie to zobaczysz - straszy. Mam nadzieję, że paznokieć nie zacznie się odklejać juz teraz, bo wtedy trzeba bedzie go zdjąć, a to oznacza dłuższą przerwę w bieganiu. Za głupotę trzeba płacić. I to dosłownie, bo mój ubezpieczyciel tak nam podniósł stawkę (pewnie z powodu mojej choroby), że musieliśmy się pożegnać. Z nowym już umowę podpisaliśmy, ale ubezpieczenie obejmie nas dopiero od Dnia Dziecka. Paznokieć musi w maju zostać więc na swoim miejscu, a rożne inne przypadłości wstrzymać się z atakiem na Rodzinę Ha.

Podleczylam jedne, nabawiłam się nowych. W sobote mieliśmy wybieganie - dwie i pol godziny, z czego dwie godziny dziesięć razy w góre i w dół, po 850 metrów na latarnię Mammel. Wyszedł mi prawie półmaraton! Górka tym razem dała mi się we znaki i resztę soboty masowałam sobie cztery litery. Ale było warto. Dobiegając do szczytu i robiąc nawrót patrzyłam z góry raz na Dakar, raz na ocean i wszystko, wszystko w moim życiu wydawało mi się możliwe do zdobycia i zrealizowania.

W niedzielę dałam się namówić na chodzenie. Spowodowało to niestety znaczne ochłodzenie rodzinnej atmosfery na resztę dnia, bo opuściłam moją Rodzinkę i poszłam "spędzać czas z tymi oszołomami, przez które robię dwa razy w tygodniu pobudkę o 5 w nocy!". Jeśli więc nie uda mi się Monsieur Ha namówić na chodzenie ze mna, raczej zrezygnuję. Ale ten pierwszy raz był bardzo sympatyczny. Kiludziesięcioosobowa grupa chodzących z kijkami i bez; znaczną jej część stanowią też biegacze. Przeszliśmy dość żywym tempem około 17 kilometrów, rozmawiając o wszystkim i niczym, rozkoszując się wczesnym, słonecznym porankiem. Zauważyłam, że chodzenie aktywuje inne partie mieśni niż bieganie. Poznałam to po umiejscowieniu nowych pęcherzy na stopach – są tam, gdzie ich jeszcze nie miałam. Do tego podczas marszu zaczęły mnie boleć biodra, pięty, podeszwy. Ostatnie dwa kilometry były już tak uciążliwe i męczące, że musiałam je przebyć... biegiem. Marszem nie dałabym rady. Zbyt męczące.

piątek, 6 maja 2011

...ach cz 3

za fotografem, po drugiej stronie podworka zaczynaja sie wydobywac olbrzymie kleby czarnego, gryzacego dymu. Przechylamy sie przez barierke na dachu i przed naszymi oczami roztacza sie taki oto widok




OOOOOOgien! Paaaaaaali sie, wylaaaaczyc elektryyyycznosc, ryknela Soda z jej wyskosci drugiego pietra - podworka swojego domu, a glos jej niosl sie jak dzwon, silniejszy nawet od glosnikow w pobliskim meczecie Pol dzielnicy pobieglo wylaczyc korki, albo nawet i cala dzielnica. Straz pozarna dojechala doslownie w kilka minut po jej telefonie, ale bylo i tak za pozno. Samochod nauki jazdy splonal calkowicie. Samozaplon.

Gdybym przyjechala autem, zostawilabym je wlasnie obok tego samochodu...

w odcinkach cz 2

O jedenastej rozpoczelismy nasza sesje zdjeciowa. Jestem doprawdy zaszczycona z kim mam okazje pracowac. Twarza kampanii bedzie nie kto inny, jak sama Soda Mama Fall, spiewaczka i aktorka z Teatru Narodowego Sorano. To taka nasza senegalska... Szczepkowska, kobieta zaangazowana i wszystkim znana. Doprawdy, lepiej nie moglismy trafic. Glos ma jak dzwon, o czym bede miala okazje sie przekonac za chwile... ale nie uprzedzajmy faktow. Na teledysku glos nie oddaje nawet cwierci rzeczywistej sily.



Ulotki maja propagowac badania przesiewowe dla kobiet i szczepienia dla dziewczat.

A tutaj pamiatkowe zdjecie z mojego gupola, profesjonalne zdjecie Sody matki i Sody corki bedzie widnialo na flayersach
Miny mamy bardzo niewyrazne, bo...

Powiesci w odcinkach cz 1

Dziwy, ktore mnie dzisiaj spotkaly dowodza, ze ptaszyna cos tam wyprosila. Tylko, ze jej sie osoby pomylily i slepy los tym razem mnie oblaskawil. Uprzedzam, bedzie dlugo, bo watkow pobocznych cale mnostwo.

Musze wiedziec co mi stuka w samochodzie, zanim go oddam do mechanika. Bo jak nie bede wiedziec, to dam sie wkrecic w kupowanie czesci zamiennych dla polowy tuzina aut wlasciciela warsztatu. Taka rzeczywistosc, niestety.

Dwa tygodnie temu wjechalam zbyt szybko w wielka dziure, dzien pozniej zaczelo cos stukac. Tak przy przednich kolach, jakby sie cos obluzowalo i lekko uderzalo o cos, szczegolne gdy auto jedzie po wertepach. Probujac zlokalizowac miejsce, powiedzialabym - pod nogami kierowcy. Pan Ha ignoruje, ja sie szczypie i szukam mechanika, ktoremu mozna zufac

Czy ktos ma pomysl, co to moze stukac?

środa, 4 maja 2011

Lec ptaszynko

Jest tu taki zwyczaj; nigdy tego nie robilam, ale dzisiaj po prostu musialam. Zatrzymalam sie w niedozwolonym miejscu i przywolalam pana z klatka na ptaki. Niata la, niata ben - zapytalam moim niepoprawnym woolof; fuki dyrym - odpowiedzil pan. Dioh ma niar - zdecydowalam (Ile kosztuje, ile kosztuje jeden? Piecdziesiat. Sprzedaj mi dwa).

Tym sposobem nabylam dwa malutkie ptaszki. Nie byle jakie. Ptaszki - poslanniczki moich prosb. Pan wyjal je z klatki i podal mi trzymajac za skrzydelka. Wzielam je od niego ostroznie, takie malusie, wystraszone odrobinki. Wyszeptalam prosbe, dmuchnelam do dziobka i frrrrrrrrr, puscilam wolno pierwszego. Polecial z moja prosba do samego Allaha. Po chwili drugi zaniosl kolejna prosbe.
To bylo dzisiajszego ranka. Dwie najwazniejsze prosby.

PS. Podobno ptaszki sa tresowane i wracaja do pana z klatka
jesli nawet, to i co z tego?

PS. Pewna Solange napisala i sfotografowala je tu

Polityka i sport

Proooosze,
tylko czekac, az jakis polityk zainteresuje sie Senegalem :D

Dopiero co lans z rakiem, teraz z bieganiem.

Odpukac

 to na odpukanie

niedziela, 1 maja 2011

Przyszedl maj, a z nim...

Staram sie nie myslec, ale jak mi sie udaje, to zaraz mnie dopada, ze jak to tak? - nie myslec i nie przejmowac sie? Przeciez caly czas przejmuje sie i mysle. Ale skoro az tak sie przejmuje, to ONO - te (chle chle) najstarsze dziecko pomysli, ze nie wierze w nie, bo gdybym wierzyla, to bym byla spokojna i sie nie przejmowala.

W intencji nawet na msze dalam. No nie dalam doslownie - to taka licencia poetica z mojej strony. Mareczek odprawial nam polska msze z okazji beatyfikacji; poproszony przeze mnie dorzucil intencje za maturzystow i zdajacych egzaminy.

Slyszeli, TEJ??? Maturzysci z marcinka i nie tylko? W Dakar sie za Was modlili.
Mam czas do srody, moze do jakiegos marabu sie wybiore?